Dolnośląskie podziemia i fortyfikacje

5/5 - (5 votes)

Jaskinie, byłe kopalnie, sztolnie, pieczary, twierdze – na Dolnym Śląsku takich miejsc jest sporo. Część udrożniono, zainstalowano oświetlenie, można zwiedzać je z przewodnikiem, w innych potrzeba latarki, serce skacze do gardła, gdy wchodzi się w ciemną czeluść. To raj dla odkrywców, bo wciąż niewiele wiemy o takich miejscach, jak pohitlerowskie podziemia w Górach Sowich, chociaż część stoi dziś otworem dla zwiedzających.

„RIESE”, CZYLI „OLBRZYM” TAJEMNICZE PODZIEMNE MIASTO GŁUSZYCA – KOMPLEKS OSÓWKA

Sztolnie w rejonie Osówki i Głuszycy w Górach Sowich zaczęto drążyć od roku 1943. Ten system ogromnych hal i korytarzy miał być prawdopodobnie podziemną fabryką tajnej broni Hitlera. Do prac wykorzystywano więźniów z obozu koncentracyjnego w Gross Rosen. 1700 m podziemnych korytarzy i hal jest obecnie udostępnionych do zwiedzania. Część naziemną obiektu stanowią betonowe pomieszczenia o niezbadanym przeznaczeniu. W zboczach gór w okolicach pobliskiego Walimia powstał pod koniec wojny olbrzymi kompleks podziemnych sztolni i korytarzy znanych pod kryptonimem „Riese” (Olbrzym). Ich funkcja militarno-strategiczna nie budzi wątpliwości: prawdopodobnie miały tu być zainstalowane podziemne zakłady przemysłowe i doświadczalne, a także stanowiska dowodzenia Wehrmachtu. W kompleksie „Rzeczka” trzy zagadkowe sztolnie położone w odległości kilkudziesięciu metrów od siebie prowadzi do podziemnego centrum. Wśród komór niektóre dochodzą do 110 metrów długości i 12 metrów wysokości. W podziemiach prezentowane są wystawy dotyczące m.in. kwater głównych Hitlera, podziemnego przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy.

TWIERDZA SREBRNOGÓRSKA

Jeden z największych i najlepiej zachowanych obiektów architektury militarnej w Polsce. Twierdza położona jest na Przełęczy Srebrnej rozdzielającej Góry Bardzkie i Sowie. Zbudowana na rozkaz pruskiego króla Fryderyka II jako twierdza graniczna. Jest to zespół sześciu fortyfikacji. Górujący nad okolicą, położony na wys. 685 m n.p.m., fort „Donjon” jest największą budowlą obronną w Europie. Twierdza nigdy nie została zdobyta. Później służyła jako więzienie. W czasie II wojny światowej w jednym z fortów mieścił się obóz jeniecki dla oficerów polskich.

KOPALNIA ZŁOTA W ZŁOTYM STOKU 

Pierwsze wzmianki o wydobywaniu złota w Złotym Stoku w Górach Złotych pochodzi z XIII wieku. Od 1510 roku mennica biła tu złote dukaty. Złoża wyczerpał się w XIX wieku, ale jeszcze w roku 1962 wydobyto tu po raz ostatni 30 kg złota. Od kilku lat działa w dawnej kopalni Podziemne Muzeum Górnictwa i Hutnictwa Złota. Do zwiedzania udostępnione są obecnie dwie z dawnych sztolni kopalni. W sztolni „Czarnej” podziemna trasa prowadzi XVI-wiecznymi, ręcznie kutymi chodnikami. Tu też znajduje się podziemny wodospad o wysokości około 8 metrów. W sztolni „Gertruda” można zobaczyć dawne narzędzia górnicze, tygle do wytopu złota, kolekcję skał i minerałów, unikalną kolekcję map geologicznych, z których dowiadujemy się, jak eksploatowano złoto na polach wydobywczych o wdzięcznych nazwach: „Złoty Osioł”, „Bogate Pocieszenie”, „Wniebowzięcie”. Chodniki najstarszej XIV-wiecznej sztolni „Książęcej” ciągną się na ponad 500 m długości.

PODZIEMIA POD ZAMKIEM KSIĄŻ

Turyści mogą zwiedzać 80-metrowy chodnik, jaki więźniowie obozu Gross Rosen koło Strzegomia drążyli na polecenie hitlerowców pod zamkiem Książ. Podziemia maja dwa poziomy – przynajmniej o tylu wiemy, bo może być ich więcej. Beton, którym obudowano skałę ma około pół metra grubości.

Rowertour o Syrii

5/5 - (3 votes)

Zgrabnie napisany artykuł o Syrii ukazał się w magazynie Rowertour. Jego bohater Michał Sałaban wybrał się w dwuletnią, planowaną z wyprzedzeniem podróż rowerową, której trasa biegła między innymi przez ogarnięty Arabską Wiosną Bliski Wschód. Jak wydarzenia w Syrii wpłynęły na podróż Sałabana?

Na szczęście nie aż tak bardzo. Wprawdzie wymusiły korektę obranej trasy (ale do tego przyczyniły się także niezbyt wiarygodne mapy…), a raz postawiły bohatera naprzeciw lufy gotowego do strzału funkcjonariusza, jednak w ogólnym rozrachunku autor artykułu wyjechał z Syrii cały i zdrowy, a przy tym zachwycony ludźmi. W tekście znalazły się przykłady wielkiej gościnności i serdeczności miejscowych, którzy dokarmiali strudzonego przybysza i dawali mu schronienie. Jest też tu także smutna refleksja na temat kontrastującego z otwartą postawą ludzi charakteru reżimu Asadów, podejrzliwego i opresyjnego. A także nad samym stanem kraju – np. brudnymi poboczami.

Przyznam, że pomysł rowerowej wyprawy przez Bliski Wschód zawsze wydawał mi się szalony (a na wielu spotkaniach pytali mnie o taką możliwość fani jednośladów). Wąskie, przepełnione uliczki, wysokie krawężniki, brak chodników przy zapełnionych rozpędzonymi samochodami drogach – to wszystko wydawało mi się dość skutecznie uniemożliwiać realizację takiego projektu. A jednak nie doceniałam hartu ducha zapalonych rowerzystów. Tekst ten był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem i kolejnym dowodem na to, że na Bliski Wschód każdy może znaleźć swoją metodę i odkrywać go we właściwy tylko sobie sposób.

Tekst Michała Sałabana ukazał się w lutowym numerze magazynu Rowertour z roku 2012.

Marta Minakowsk

Muzułmański Stambuł

5/5 - (4 votes)

Turyści odwiedzający po raz pierwszy Turcję, ulegając stereotypom, często spodziewają się ujrzeć w tym kraju osmański skansen rodem z obrazów XIX-wiecznych podróżników: mężczyzn odzianych w fezy, zawoalowane odaliski na bogato zdobionych kobiercach, poganiaczy mułów, spowite mgłą orientalne bazary czy czynne na każdym rogu medresy. Z drugiej strony, rozpowszechniony jest wizerunek niereligijnego Turka, który przewraca się na drugi bok, gdy muezzin nawołuje o świcie na modlitwę; świecących pustką tureckich meczetów i podkreślanej na każdym kroku laickości państwa.

Obie te wizje nie oddają do końca prawdziwego charakteru współczesnej Turcji, w już w szczególności jej najbardziej malowniczego miasta, jakim jest Stambuł. Trudno bowiem znaleźć drugą tak nowoczesną, kosmopolityczną i pełną europejskiego rozmachu metropolię, w której mimo to, chyba każdy muzułmański pielgrzym doświadczy wielu wzruszeń, stykając się na każdym kroku z duchem islamu, który unosi się od wieków nad cieśniną Bosfor i zatoką Złoty Róg.

Naprzeciw ‘kraju ślepców’

Obecnie Stambuł uchodzi za jedno z największych miast świata i jest wciąż jedyną aglomeracją miejską położoną na styku dwóch kontynentów. Jego wyjątkowe usytuowanie zostało docenione już w czasach starożytnych. Jak głoszą podania, w VII wieku p.n.e. Grek Byzas stanął na czele wyprawy ochotników pragnących porzucić przeludnione Ateny i założyć grecką kolonię na europejskim brzegu Bosforu. Według przepowiedni delfickiej wyroczni Byzas miał się osiedlić naprzeciwko ‘kraju ślepców’. Gdy dotarł do azjatyckiego wybrzeża Bosforu, doszedł do wniosku, że jego mieszkańcy muszą być ślepi, skoro nie docenili urody terenów położonych po drugiej stronie cieśniny i nie osiedlili się właśnie tam. Na cześć imienia założyciela osadę nazwano Bizancjum i nosiła taką nazwę aż do czasu gdy została stolicą Cesarstwa Wschodniorzymskiego i przemianowano ją na Konstantynopol, ‘Miasto Konstantyna’.

Islamboul – Miasto Islamu

Współczesna nazwa metropolii, Stambuł; z tureckiego Istanbul, wzięła się od grecko-osmańskiego słowotworu Islamboul oznaczającego ‘Miasto Islamu’. Została tak nazwana w 1453 roku, kiedy to sułtan Mehmet II stojący na czele wojsk tureckich zajął Konstantynopol i jak głosi legenda, wjechał na białym koniu do Bazyliki Mądrości Bożej Hagia Sofia przemianowując ją na meczet. Od XVI wieku, gdy tureccy sułtani podbili Egipt i zyskali tytuł kalifów, miasto na blisko pięć wieków stało się siedzibą zwierzchnika całego świata muzułmańskiego, stolicą kalifatu. Nazw Istanbul i Konstantynopol używano zamiennie aż do 1930 roku, gdy, już w czasach nowopowstałej Republiki Tureckiej, aglomeracji nadano oficjalną nazwę Istanbul.

Metropolia tysięcy minaretów

Mówi się, ze Stambuł jest miastem tysięcy meczetów. Setki górujących nad miastem strzelistych minaretów świadczyły od wieków o niezwykłej sile wyznawanej tam religii- islamu. Odległość pomiędzy świątyniami jest do dziś warunkowana słyszalnością ezanu, muzułmańskiego wezwania na modlitwę: każdy kolejny meczet musi być zlokalizowany na tyle blisko, by nawoływanie było słyszalne w okolicznych świątyniach. Współcześnie muezzin w celu zwołania wiernych na modlitwę nie wchodzi na wieżę minaretu, lecz używa do tego celu głośnika, który często odtwarza już wcześniej nagrany ezan. Pomimo zastosowania tej technologii efekty dźwiękowe w czasie pory modłów nieodmiennie wywołują niezapomniane wrażenie u przyjezdnych, szczególnie zaś o świcie, gdy przejmujący ezan wydobywa się z tysięcy gardeł i zdaje się tworzyć jedną wielką pieśń ku chwale Boga, która zawisa w tym czasie nad miastem.

Drugi po Świątyni Kaaba

Największym i najbardziej znanym stambulskim meczetem jest bez wątpienia meczet Sułtanahmet, zwany też Błękitnym (od niezwykłego koloru fajansowych płytek pokrywających jego ściany i kopuły). Został zbudowany w tętniącym od wieków życiem centrum półwyspu historycznego, gdzie znajduje się m.in. dawny pałac sułtana, Topkapi Saray oraz najwspanialsze zabytki architektury bizantyjskiej i osmańskiej. Autorem projektu był Mehmet Aĝa, uczeń samego Sinana, najsławniejszego osmańskiego architekta, którego geniusz pod wieloma względami przypomina geniusz Michała Anioła. Mehmet Aĝa nie tylko starał się udowodnić, że przerósł swego mistrza i twórców zbudowanej obok bazyliki Hagia Sofia, lecz pragnął również mieć swój udział w umacnianiu potęgi islamu. Budowę ukończono w 1616 roku.

Do samej bryły meczetu dołączony został kompleks innych budynków, wśród których znalazły się medresa, szpital i jadłodajnia dla ubogich, karawanseraj, pomieszczenia handlowe i mauzolea. Niezwykłością tej budowli jest liczba jej minaretów – jest ich aż sześć, co czyni ją niepowtarzalną spośród wszystkich innych meczetów w Turcji i na całym świecie. Legenda głosi, że sułtan Ahmet I zażądał od Mehmeta Aĝi wybudowania meczetu ze złotymi minaretami, jednak architektowi minarety ze złota, po turecku altin wydały się nazbyt wystawne i drogie, więc przyjął słowa sułtana jako alti czyli sześć. Inne podanie mówi, że liczba minaretów wywołała spór, ponieważ było ich tyle samo ile w Wielkim Meczecie Kaaba w Mekce. By zażegnać konflikt, sułtan Ahmet musiał ufundować siódmy minaret mekkańskiego Meczetu, podkreślając jego wielkość i znaczenie. Tym sposobem Błękitny Meczet jest drugim po Meczecie Kaaba pod względem liczby minaretów. Inną ciekawostkę stanowi wmurowany w niszę modlitewną kawałek Czarnego Kamienia z Kaaby.

Naprzeciw niszy leży minber – ambona do wygłaszania piątkowych kazań oraz loża dla kapłanów recytujących Koran, która jest idealną kopią loży śpiewaków w Mekce. W pobliżu i wnętrzu meczetu Sułtanahmet można spotkać muzułmanów zjeżdżających tu z najdalszych zakątków świata. Podobnie jak reszta tureckich meczetów jest on otwarty również dla niemuzułmanów, którzy nie mają tu wstępu jedynie w porze modlitw. Co roku odbywają się w tym miejscu konkursy recytacji Koranu oraz wykonywania ezanu. W każdy piątek świątynia dosłownie pęka w szwach – Sułtanahmet jest znany jako meczet o największej liczbie wiernych w całym mieście. Dla wielu Turków pozostaje wciąż największym symbolem ich tożsamości wyznaniowej.

Meczet wzniesiony na wodzie

Drugą co do wielkości budowlą sakralną w Stambule jest niezwykły meczet Sūlenmaniye. Został wybudowany na rozkaz sułtana Sulejmana Wspaniałego w 1557 r., w okresie złotego wieku Imperium Osmańskiego. Sułtan ten jest znany Polakom przede wszystkim ze względu na to, że pokochał i wziął za żonę Polkę, Roksolanę, znaną potem jako Hurrem. Jak głoszą przekazy, po zaślubinach sułtan odprawił ze swego haremu wszystkie nałożnice i dochował żonie wierności przez 25 lat, aż do jej śmierci. Grób Sulejmana i jego ukochanej wzniesiono właśnie w mauzoleum na terenie cmentarza z tyłu meczetu Sūlenmaniye. Także tu miał zostać wmurowany kawałek Czarnego Kamienia z Mekki. Świątynia została zaprojektowana przez wspomnianego Sinana. Gdy zaczęły się prace nad meczetem, architekt był pochłonięty innymi budowlami i czas budowy przedłużał się, co rozgniewało sułtana.

Zniecierpliwiony jego uwagami Sinan, ku radości władcy, dokończył meczet w kilka miesięcy. Niezwykłość budowli polega na wzniesieniu jej na podobnych do cystern konstrukcji, wypełnionych wodą. Z tego powodu Sūlenmaniye uznano za najbardziej odporny na trzęsienia ziemi budynek w Stambule. Sam Sinan miał podobno powiedzieć, że jego dzieło będzie stało pionowo tak długo, jak będzie istniał świat. I rzeczywiście, słowa te potwierdzają wszystkie najznakomitsze dzieła mistrza zlokalizowane w Stambule, które w ciągu 500 lat przetrwały bez większych uszkodzeń blisko 90 trzęsień ziemi o sile 7 stopni w skali Richtera.

Ciekawostkę wewnątrz meczetu stanowią czarne okrągłe obiekty zawieszone nisko pomiędzy lampkami oliwnymi. Są to strusie jaja, wygotowane w specjalnie przygotowanej mieszance ziołowej i mające na celu odstraszanie zapachem pająków. Okolice Sūlenmaniye to prawdziwy raj dla muzułmańskich pielgrzymów, można tu bowiem, z dala od komercyjnego zgiełku Wielkiego Bazaru, ukierunkowanego przede wszystkim na turystów z zachodu, zakupić wiele interesujących przedmiotów związanych z islamem: dywaniki modlitewne, pachnące paciorki zwane tesbih wykonane z drzewa różanego, ozdobne inskrypcje z Koranu, miswak, płyty z recytacjami Koranu, kohl do czernienia oczu oraz wiele pozycji książkowych o tematyce religijnej.

Tam, gdzie umarli powstają z grobów

Nad zatoką Złoty Róg wznosi się jedno z najważniejszych miejsc w Stambule, które jednak jest często niedocenione w popularnych turystycznych przewodnikach. Jest nim meczet Sultan Eyūp, który rywalizuje z Damaszkiem i Karbalą o czwartą pozycję wśród najważniejszych miejsc odwiedzanych przez muzułmańskich pielgrzymów po Mekce, Medynie i Jerozolimie. Popularne tureckie powiedzenie brzmi: ‘Sulejman jest wspaniały, Ahmet jest piękny, ale to meczet Eyūp jest święty’. Osobliwością tej świątyni jest mauzoleum naprzeciwko niej, w którym pochowano towarzysza Proroka Muhammada, Eyūpa El- Ensari (Ayouba Al.- Ansari), gdy zginął podczas pierwszego oblężenia Konstantynopola przez Arabów w 688 roku.

Gdy Turcy oblegali to miasto w 1453 r., grób Eyūpa odnaleziono kierując się widzeniem Akszemsettina, nauczyciela sułtana Mehmeta Zdobywcy. Zachęciło to żołnierzy do działania i ułatwiło zwycięstwo. Wiele osób chciało spocząć po śmierci obok tak znaczącej w islamie postaci jak towarzysz Proroka, stąd też groby wyjątkowych osobistości dookoła meczetu, tworzące ogromne wzgórze cmentarne, widoczne nawet z lotu ptaka. Przetrwały tu stare osmańskie grobowce zwieńczone kamiennymi turbanami, w których spoczywa wielu świętobliwych mężów.

Po silnym trzęsieniu ziemi, które nawiedziło okolice Stambułu w 1999 roku, w prasie ukazały się relacje osób, które zarzekały się, ze w dniu trzęsienia widziały jak z tych grobów powstają zacni muzułmanie minionych epok i odprawiają salat, muzułmańską modlitwę. Ludzie ci byli przekonani, że to dzięki ich modlitwie Stambuł został oszczędzony przed zupełnym zrównaniem z ziemią. Tego typu historie oddają chyba najlepiej tajemniczą, wręcz mistyczną atmosferę tego miejsca. Dzielnica, w której stoi meczet uchodzi za jedną z najbardziej konserwatywnych w całym Stambule. Spotykać tu można wiele kobiet noszących czarne chusty, natomiast w dni wolne od pracy tłumnie przybywają nowożeńcy po ślubie cywilnym aby otrzymać błogosławieństwo imama.

Pamiątki po Proroku

Będąc w Stambule warto zwiedzić prawdziwe ‘miasto w mieście’, jakim jest Topkapi Saray, dawny pałac sułtana. Jego całkowita powierzchnia, 700 000 m², jest dwukrotnie większa od powierzchni Watykanu i stanowi połowę Księstwa Monako. To właśnie tu mieściło się centrum administracyjne jednego z największych imperiów świata i serce państwa Osmanów. Dla muzułmańskiego pielgrzyma może być to miejsce szczególnie interesujące ze względu na mieszczący się tu Pawilon Świętych Relikwii.

Po podbiciu Egiptu w 1517 r. sułtan Yavuz Selim przewiózł relikwie Proroka Muhammada do Stambułu , gdzie są przechowywane aż do dziś. Pawilon składa się z dwóch pomieszczeń, w głównej izbie przez cały czas jest recytowany na żywo Koran. Znajdują się tu wystawione w gablotach płaszcz Proroka, Jego miecz, sztandar, odcisk stopy, ząb, włos z brody, sandały oraz list. W drugim pomieszczeniu obejrzeć można rynny, zamki i klucze przywiezione z Kaaby w Mekce, starą obudowę Czarnego Kamienia oraz miecze pierwszych czterech kalifów.

Narody pod gwiazdami

5/5 - (3 votes)

Maroko i Izrael – kraje położone na dwóch przeciwległych krańcach Morza Śródziemnego – noszą symbole gwiazd – pięcioramiennej na zachodzie i sześcioramiennej na wschodzie. Izrael mieści w sobie miejsca święte, którym monoteistyczne religie nadały znaczenie początku. Zachodnie położenie Maroka natomiast, wiązało się dla wczesnych muzułmanów z krainą umarłych, gdzie słońce kończy swoją wędrówkę.

 Zarówno w państwie żydowskim, jak i w muzułmańskim nocne niebo nad pustynią ciężkie jest od gwiazd, a te, które spadają, niosą ze sobą marzenia ludzi, którym przyszło żyć w ich blasku. I tu, i tam chcą oni wierzyć, że to, czego pragną zostanie spełnione. Czy narody podporządkowane tak różnym prawom i systemom politycznym, wyznające dwie odmienne i na pozór skłócone religie – judaizm i islam – są rzeczywiście tak nieporównywalne i odległe od siebie?

Powrót na mapy świata

Oba kraje jako niezależne państwa zostały utworzone niedawno. W Maroku oraz w Palestynie, która w części stała się później terenem obecnego Izraela,  pozostawiły piętno państwa europejskie sprawujące na ich terenach protektorat. Swoją obecnością narzucały obu regionom sprawdzoną na Starym Kontynencie wizję historii, państwowości i kultury oraz język. Powstanie obu państw wiąże się z trwającymi do dziś konfliktami, które rzutują nie tylko na stosunki zewnętrzne ale przede wszystkim na codzienne życie Marokańczyków i Izraelczyków. W momencie wygaśnięcia protektoratu brytyjskiego w Palestynie w 1948 roku  Ben Gurion proklamował niepodległość Izraela, co od razu wywołało pierwszą żydowsko-arabską wojnę.

W tym czasie Maroko było protektoratem francuskim (z hiszpańskimi strefami w części północnej). Z typową dla Francuzów bezwzględnością wszelkie marokańskie ruchy niepodległościowe drastycznie tłumiono. Sułtan Muhammad V powrócił do kraju z emigracji w 1955r., a rok później Maroko uzyskało niepodległość. Uzyskanie suwerenności i stworzenie państw narodowych opartych silnie na religii – żydowskiej w Izraelu i muzułmańskiej w Maroku – nie otwarło jednak prostej i gładkiej drogi ku rozwojowi i wolności. Nie zagwarantowało również ani w jednym ani w drugim przypadku trwałego pokoju. Do dzisiaj granice obu tych państw są areną krwawych starć, a ich przebieg wzbudza kontrowersje.  

W oczekiwaniu na rozwiązanie konfliktu Historyczna przynależność terenów Sahary Zachodniej do Maroka, jej bogate złoża fosforytów oraz sprzyjająca sytuacja polityczna dały powód do podjęcia walk i starań dyplomatycznych o jej przyłączenie do Królestwa. W 1979 doprowadziło to do anektowania tych terenów. Stało się to źródłem kolejnych konfliktów wewnętrznych, a także granicznych Maroka z sąsiednią Algierią, która prowadząc politykę poparcia dla Sahary Zachodniej utrudniała wprowadzenie planu pokojowego w życie.

Dążąca do uzyskania niepodległości ludność Sahary czeka do dziś na rozpisanie referendum w sprawie statusu tych terenów. Konflikt pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami wydaje się być o tyle bardziej brzemienny, że próbuje się go wpisać w szerszą sieć rozgrywek pomiędzy światem arabskim i zachodnim, co nadaje mu niebezpiecznie globalny charakter. Od czasu wojny sześciodniowej w 1967r. nie osiągnięto trwałego rozwiązania dla terenów zajętych wtedy przez Izrael. Wzgórza Golan są nadal przedmiotem sporu z Syrią a Jordania nadal ma prawo wpływ na urzędników zarządzających Wzgórzem Świątynnym w Jerozolimie. Wojsko izraelskie wycofało się co prawda ze Strefy Gazy wraz z żydowskimi osadnikami w 2005r. ale nadal dochodzi do ich zbrojnych interwencji na tych terenach. Miasta palestyńskie na Zachodnim brzegu otacza mur, który z jednej strony skutecznie chroni Izraelczyków przed samobójczymi atakami, które jeszcze kilka lat temu paraliżowały normalne życie.

Z drugiej strony, mur ten narusza granice, a przede wszystkim odcina Palestyńczyków od źródeł utrzymania i rodzin, co pogłębia frustrację i biedę. Palestyńczycy nadal czekają na swoje państwo, Izraelczycy na życie bez gotowości bojowej, a proces pokojowy na stosowny moment w dziejach. Izrael jest krajem o ustroju liberalno-demokratycznym, gdzie każdy ruch rządu i wojska jest żywo dyskutowany przez społeczeństwo. Maroko jest natomiast dziedziczną monarchią konstytucyjną, która nie daje Marokańczykom wolności słowa w stosunku do króla, Sahary Zachodniej czy istniejącej korupcji. Żaden z tych ustrojów nie wypracował do tej pory skutecznego podejścia do rozwiązania  swoich konfliktów, a umiarkowane głosy obu narodów są słabo słyszalne.

Choć może w tym drugim wypadku, myśląc z europejskiej perspektywy, winy należy szukać w charakterze współczesnych przekazów medialnych. Żaden z tych krajów jednak, pomimo różnych ustrojów i sposobów rządzenia, a także systemów religijnych, nie jest również wolny od samobójczych ataków terrorystycznych. Patrząc z ludzkiej perspektywy, dla przeciętnego Marokańczyka, Saharyjczyka, Izraelczyka i Palestyńczyka, konflikty te są przede wszystkim lokalne, a jedynym ważnym celem jest dążenie do normalnego życia,  posiadanie rodziny, spokojnego domu, pracy, szkoły.

Gospodarcze metamorfozy

Od czasu powstania niepodległego państwa, uważano w Maroku, że strategicznym problemem dla gospodarki będzie brak surowców naturalnych, które przynosiłyby wymierne dochody. Dlatego kwestia walki o złoża fosforytów Sahary Zachodniej, częściowo eksploatowanych nielegalnie, stała się z punktu widzenia ekonomicznego kluczowa. W dzisiejszym Izraelu, który również bogactw naturalnych nie posiada, jeszcze od czasów protektoratu brytyjskiego Żydzi troszczyli się o rozwijanie nowoczesnych metod agrarnych, w czym widzieli przyszłość dla swojego kraju. Obecnie Izrael znalazł źródła dobrobytu ekonomicznego w ludzkim potencjale intelektualnym, a głównym elementem izraelskiej gospodarki jest rozwój nowych technologii.

Maroko natomiast stopniowo odkrywa swoją kopalnię złota, jaką staje się dla tego kraju turystyka. Przepiękne i malownicze, zróżnicowane krajobrazy oraz dobra pogoda, ciekawa swoista dla tego miejsca kultura i zabytki oraz gościnność mieszkańców to elementy, które zawsze będą gwarantowały rzeszom odwiedzających zadowolenie z wakacji. Jest coś pozytywnego w tym, że proces modernizacji lub też tworzenia państwowości w pewnych krajach zaczął się niedawno. Dzięki temu takie państwa mogły zaadaptować pewne rozwiązania znane na zachodzie, bez konieczności przechodzenia długiego procesu przemian, np.: młode państwo żydowskie zaadaptowało liberalno-demokratyczny system, Maroko natomiast pominęło etap budowania kosztownego systemu stacjonarnych linii telefonicznych upowszechniając telefony komórkowe. Dla obu krajów istotne jest również wykorzystanie odnawialnych źródeł energii wiatru i słońca, co szczególnie rzuca się w oczy na izraelskich dachach, gdzie obok lasu anten satelitarnych (widok podobny do marokańskiego) pojawia się również las baterii słonecznych. Jest to namacalny dowód na to, że pod względem rozwoju gospodarczego, technologicznego, a także poziomu życia społeczeństwa, Izrael jest zdecydowanie bardziej zaawansowany niż Maroko.

Nowoczesna klasa średnia, która już stanowi bardzo dynamiczną część społeczności w Izraelu, w Maroku dopiero się tworzy. Piękne nowoczesne domy nawiązujące swoją architekturą do tradycyjnych kazb ale posiadające duże okna i kwieciste ogródki, które od czasu do czasu pojawiają się w krajobrazie, to najprawdopodobniej albo hotele, albo domy wybudowane przez Marokańczyków pracujących stale w Europie. Marokańczycy rzadko kiedy wyjeżdżają za granicę w celach turystycznych. Jest to dla nich trudne ze względu na przepisy wizowe, ale także ze względów finansowych. Wakacje spędzają najczęściej w kraju, aczkolwiek istotnym celem podróży zagranicznych jest przede wszystkim ze względów religijnych Mekka oraz Francja, ze względu na możliwość podjęcia tam lepiej płatnej pracy. Większość młodych Izraelczyków odwiedza europejskie miejsca związane z Holokaustem, a w celach czysto turystycznych tłumnie odwiedzają Indie, Nepal, Tajlandię. Podróże odbywają  zwłaszcza po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej – 3-letniej dla mężczyzn, 2-letniej dla kobiet.

 Bezpieczeństwo i prawa człowieka

Ze względu na bezpieczeństwo w miejscach publicznych tak silnie naznaczonych parę lat temu przez ataki terrorystyczne, podróżując po Izraelu co chwila będziemy poddawani kontroli bagażu. Kontrola bezpieczeństwa zaczyna się już na lotnisku i nie kończy podczas całej podróży po Izraelu. Bazary, parkingi, puby, sklepy, restauracje – wejście do każdego z tych miejsc jest nadzorowane. Dodatkowo wszechobecność na ulicach żołnierzy z karabinami przypomina nam, że kraj ten jest w stanie ciągłej mobilizacji i gotowości do walki. Z jednej strony daje to poczucie bezpieczeństwa, z drugiej uporczywie nasuwa myśl o toczącym się nadal konflikcie. Kwestie bezpieczeństwa są tu również niestety podstawą do naruszeń praw człowieka zarówno ze strony państwa Izrael wobec Palestyńczyków jak i ze strony ekstremistów palestyńskich wobec Izraelczyków.  Marokańskie społeczeństwo z kolei było obiektem wielu nadużyć ze strony władz za czasów panowania Króla Hassana II.

Z jednej strony władca ten aktywnie uczestniczył w próbach rozwiązania bliskowschodniego konfliktu a także starał się przybliżyć Maroko do zachodnich struktur politycznych i wojskowych. Z drugiej strony, na swoim własnym podwórku, często dopuszczał do pogwałcenia praw człowieka, aby stłumić protesty społeczeństwa niezadowolonego z reform. Od czasu objęcia rządów przez obecnego króla wprowadzono wiele zmian, dzięki czemu prawa człowieka w Maroku są przestrzegane najlepiej w porównaniu do reszty Afryki czy krajów Bliskiego Wschodu, nawet pomimo ponownego zaostrzenia pewnych ograniczeń i przepisów wprowadzonych po zamachach na WTC, czy w Casablance w 2003. Marokańczycy cenią króla głownie za przywrócenie spokoju w kraju i złagodzeniu kar wobec osób, które naruszyły ostre nakazy cenzury, a są jedynymi żywicielami rodziny.

Kalejdoskop uliczny

Jeden rzut oka na izraelską oraz marokańską ulicę przyprawia o zawrót głowy od różnorodności strojów, rysów i kolorów twarzy i uświadamia nam wieloznaczność takich słów jak „Marokańczyk” i „Izraelczyk”. Skłania również do refleksji nad samym pojęciem “narodu”.  Wielokulturowość ulicy północno- afrykańskiej czy bliskowschodniej nie przypomina typowego miksu zachodnio i wschodnio-europejskiego naznaczonego obecnością Azjatów, Arabów, Amerykanów. To zupełnie inna mieszanka. W społeczeństwach tych czas i związana z nim tradycja jakby stanęły w miejscu. Jednocześnie widać, że przełamano już dawne nakazy, a oba kraje zostały objęte kontrowersyjnym błogosławieństwem nowoczesności.  Najwyraźniej zaznacza się to w strojach. W labiryncie  uliczek Jerozolimy spotkamy ortodoksyjnego Żyda z długą brodą, pejsami, w biało czarnym stroju, stojącego obok nastolatka w jeansach i T-shircie, spod którego wystają paski tradycyjnego tałesu

Marokańskie stroje to przede wszystkim magia kolorów i wzorów długich sięgających kostek kaftanów (dżellaba), chust (hidżab) noszonych na głowach przez kobiety zarówno te ubrane w dżellabę jak i w dżinsy. Niektóre kobiety nie noszą ich wcale, co również jest akceptowane. Szczególnie intrygują zestawienia tradycyjnego stroju Marokanek z eleganckimi butami, których może pozazdrościć niejedna Europejka. Większość tradycyjnie odzianych mieszkańców Maroka i Izraela prędzej czy później zaczyna przeszukiwać swoje fantastyczne stroje w poszukiwaniu dzwoniącego właśnie telefonu komórkowego. Ten znajomy gest pozwala przywrócić skonfundowanemu przybyszowi z Europy poczucie trwania we współczesności.

Narody w narodzie

Określenie kogoś mianem Marokańczyka lub Izraelczyka to spore uogólnienie. Obydwa „narody” wydające się na pozór jednorodne, tworzą specyficzny splot religii i grup narodowo-etnicznych. Dla muzułmańskich mieszkańców Maroka istotne jest, czy ktoś jest Arabem – to głównie mieszkańcy miast, czy Berberem – mieszkańcem przede wszystkim terenów górskich i pustynnych. Taki podział jest wynikiem arabskich najazdów i stopniowej kolonizacji terenów dzisiejszego Maroka, co w efekcie spowodowało zepchnięcie Berberów na obszary trudniej dostępne, na których z dumą i trudem gospodarują. Konflikt pomiędzy tymi dwoma grupami można wyczuć w codziennych rozmowach. Berberzy, którzy twierdzą, że właściwie nic nie maja przeciw Arabom, bardziej ucieszą się, jeśli obcokrajowiec zna francuski (język nauczania w szkołach) niż arabski, sami na co dzień posługują się swoim własnym językiem. Natomiast Arabowie, którzy uważają się za głównych krzewicieli cywilizacji w Maroku, najczęściej o Berberach mówią z mniej lub bardziej stanowczą nutą dezaprobaty.

Całości obrazu marokańskiego społeczeństwa dopełniają czarnoskórzy potomkowie niewolników z głębi Afryki, potomkowie chrześcijańskich kolonizatorów hiszpańskich i francuskich oraz nieliczni obecnie Żydzi. Diaspora żydowska znalazła schronienie w muzułmańskim Maroku po wypędzeniu ich z katolickiej Hiszpanii. Po 1948r. większość jej członków wyemigrowała do obecnego Izraela,  pozostawiając po sobie częściowo zamieszkane jeszcze dzielnice 'mellah’, żydowskie kazby, nieliczne synagogi i cmentarze. W Izraelu pojęcie narodu również obejmuje szachownicę grup religijno-etnicznych. Ponadto słowo „Izraelczyk” częściej jest używane jako świecki odpowiednik słowa „Żyd” niż jako określenie obywatela państwa Izrael. Pomimo tego, że najbardziej jaskrawe wydają się różnice pomiędzy żydami, muzułmanami a chrześcijanami, czego obrazem jest sama Jerozolima, to jednak zdecydowanie najbarwniejszą mieszankę stanowią sami Żydzi. P

o pierwsze Żydzi izraelscy są bardzo świadomi swojego pochodzenia. Każdy wie z jakiego kraju pochodzili jego dziadkowie, wie również, czy należy do Żydów aszkenazyjskich – z Europy Środkowo-Wschodniej lub też sefardyjskich – z południa Europy, z krajów arabskich, w tym również z Maroka. Każda z tych dwóch grup pełniła inną rolę w procesie budowania państwa i do pewnego stopnia zajmuje obecnie trochę inne miejsce w społeczeństwie, na przykład odsetek potomków Aszkenazyjczyków studiujących na wyższych uczelniach jest wyższy niż w przypadku Żydów sefardyjskich. Wśród obu grup funkcjonują wzajemne uprzedzenia i krzywdzące stereotypy, które często odnoszą się do kraju pochodzenia. To taki mały paradoks, że dopiero istnienie odrębnego państwa żydowskiego pozwoliło zauważyć jak wiele cech kulturowych nabyli Żydzi od narodów, których część kiedyś stanowili, a które zwykle uważały wyznawców judaizmu za obcych.

I tak na przykład, Żydzi o polskich korzeniach znani są ze swej nadgorliwości w podejmowaniu gości jedzeniem oraz z częstego narzekania. Żydzi rosyjscy przywieźli ze sobą zamiłowanie do literatury i teatrów oraz zwyczaj picia alkoholu na ulicach. Przywieźli również cyrylicę, która coraz częściej pojawia się na ulicach obok napisów hebrajskich, arabskich i angielskich. Różnice kulturowe nabyte poza Izraelem nadal są obecne pomimo tego, że większa część obecnych obywateli Izraela urodziła się już w Ziemi Świętej i wykształciła tzw. kulturę sabry, spajającą mieszkańców Izraela.  Dziś jeszcze jest zagadką, ile czasu upłynie zanim Sabrą poczują się również  Żydzi etiopscy, izraelscy chrześcijanie (w tym również Arabowie) czy Beduini, którzy z jednej strony nadal wznoszą na pustyni swoje namioty z wielbłądziej wełny, z drugiej ich styl życia coraz częściej zamienia się w pół-koczowniczy, lub ulega zupełnej stabilizacji. 

W stronę świeckiego społeczeństwa

Popularne myślenie, że wszyscy Żydzi w Izraelu wyglądają i żyją jak diaspora żydowska sprzed wojny albo że wszyscy muzułmanie w Maroku pięć razy dziennie wyciągają dywany i modlą się do Allaha jest prawdziwe, za wyjątkiem słowa “wszyscy”. Chociaż stosunki społeczne jak i spora część prawa cywilnego w obu państwach opiera się silnie na religii, prawie żydowskim i szariacie – prawie muzułmańskim, to same społeczeństwa odzwierciedlają szerokie spektra społecznej i religijnej zmiany. Odnosi się to nie tylko do sposobu ubierania się, który jest najbardziej widocznym tego przejawem, ale głównie do sposobu życia i wyznawanych wartości oraz szeregu nowych  zachowań społecznych. Fakt, że spora liczba kobiet marokańskich nie nosi hidżabu, studiuje a nawet pracuje, np.: jako obsługa hoteli, lotnisk, dworców autobusowych, świadczy o dokonującym się przewartościowaniu pewnych idei i zasad rządzących w społeczeństwie.

Obyczajowość powoli i stopniowo się liberalizuje, choć zajście w ciążę przed ślubem najczęściej wiąże się dla kobiety z wyrzuceniem z domu i z ostracyzmem społecznym. Stare berberskie tradycje zawierania małżeństw ciągle są aktualne wśród mieszkańców górskich wiosek, gdzie matka chłopca odwiedza rodzinę dziewczyny, która w zależności od swojej decyzji, podaje jej miętową herbatę z cukrem na znak zgody, lub niesłodzoną w przypadku odmowy. Przyszła panna młoda tka dywan, na którym za pomocą symboli wyraża swoje pragnienia i oczekiwania wobec małżeństwa i wspólnego życia, a to stanowi początek pierwszej rozmowy małżonków w dniu ślubu. Opowieści o tych zwyczajach stanowią fascynujący element sprzedaży berberskich dywanów  i wkrótce mogą pozostać tylko taką ciekawą opowieścią. Coraz więcej młodych Marokanek i Marokańczyków przekazuje swoje oczekiwania sympatiom poprzez chat i e-mail.

 Pustynni mieszkańcy Izraela – beduińscy koczownicy – mają równie barwne tradycje zawierania małżeństw. W beduińskich tradycjach przed oficjalną wizytą chłopaka w domu dziewczyny, kawaler sam próbuje “wyczuć grunt”, wykorzystując przypadkowe spotkanie przy źródłach i zawiązując supeł na gałązce krzewu. Jeśli dziewczyna godzi się na ślub, zawiązuje drugi, jeśli nie, rozwiązuje węzeł chłopca. Oczywiście Beduini to tylko nieznaczna część całego społeczeństwa Izraela i to w dodatku wyznająca islam. Chciałoby się powiedzieć, że Izrael to przede wszystkim żydowskie tradycje, ale oprócz rodzin ortodoksyjnych większość związków kształtuje się w znany nam “swobodny” sposób. Rosnąca liczba rozwodów potwierdza jednak, że i ten sposób, wbrew oczekiwaniom zwolenników emancypacji, nie daje gwarancji na szczęśliwe małżeństwo. Samo społeczeństwo młodych Izraelczyków coraz częściej buntuje się przeciw zasadom ściśle związanym z religią.

Dla nich bycie Żydem, to pojęcie nie tyle związane z samą religijnością ile z symbolem narodowości, zwyczaju, tradycji – czytanie Biblii, świeckie, szabatowe kolacje, święta, które już tracą swój religijny wymiar, posty, które już nie są przestrzegane. Z naszego punktu widzenia, nihil novi sub sole. Młode kobiety z niechęcią myślą o rytualnym przedmałżeńskim zanurzaniu się w mykwie, a rodzice chcą, aby obrzezania ich męskich potomków dokonywali raczej zawodowi lekarze chirurdzy niż tradycyjni rzezacy. Sami Żydzi ortodoksyjni nie cieszą się zbytnią sympatią świeckiej (co nie znaczy ateistycznej) części społeczeństwa, ponieważ nie dokładają się do utrzymania wojska – jednej z najważniejszych instytucji w państwie, ani w  nim nie służą. Ponadto, dla młodego człowieka, który chciałby wyrwać się z ortodoksyjnego getta, zespolenie się z resztą społeczeństwa i zachodnim stylem życia może okazać się ze względu na braki w wykształceniu oraz zerwane relacje rodzinne, równie trudne jak dla młodego Beduina. Pomimo wielu różnic wynikających z religii, prawa jak i kultury oba narody podzielają zamiłowanie do dwóch rzeczy – fajki wodnej i nielegalnego w obu krajach haszyszu.

Życie na obu krańcach Morza Śródziemnego toczy się pod tym samym słońcem i w podobnym rytmie. Przyjeżdżając tutaj ze zniewolonej pogonią za jutrem Europy ma się wrażenie, że życie tu niesamowicie zwalnia. Z drugiej strony dynamika ulicy, jej gwar i pozorny chaos oraz niewytłumaczalna pozytywna energia i ciepło ludzi którzy jeszcze nie nasiąknęli tym  wielkomiejskim 'wyobcowaniem’, tworzą bardzo wyrazisty obraz, który na długo pozostaje w pamięci. I może to kwestia intensywnego światła i wyrazistych kolorów, ale poczucie chwili w tych krajach wydaje się mieć zdecydowanie więcej barw niż w Europie.

Aleksandra Biernacka

Trypolis

5/5 - (2 votes)

Trypolis to miasto w Libii. Znajduje się na północny zachód kraju, nad Morzem Śródziemnym. Jest trzecim co do wielkości miastem w Libii i stolicą regionu Trypolitania. Ma bogatą historię, którą rządzili różne cywilizacje, w tym Fenicjanie, Kartagińczycy, Rzymianie, Wizygoci i Ottomańczycy. Trypolis jest również ważnym centrum kultury i gospodarki we współczesnej Libii.

Tripolis był kluczowym punktem handlowym w czasach starożytnych i był znany z produkcji tkanin i ceramiki. W czasach rzymskich miasto było ważnym ośrodkiem handlu i rozwoju, a także było siedzibą wielu ważnych budowli, takich jak amfiteatr i term. W czasach współczesnych Tripolis jest ważnym centrum przemysłu i handlu, a także ważnym ośrodkiem turystycznym, szczególnie ze względu na swoje piękne plaże i zabytki.

Od 2011 roku Tripolis jest jednym z głównych ośrodków konfliktu w Libii, a miasto było świadkiem ciężkich walk i zniszczeń w wyniku wojny domowej. Mimo to, wiele osób nadal żyje i pracuje w mieście, a także próbuje odbudować swoje życie i miasto po latach konfliktu.

Tripolis jest ważnym miejscem dla różnych grup etnicznych i religijnych, w tym Arabów, Berberów, Żydów i muzułmanów. To miasto jest również ważne dla regionu i kraju, jako że jest jednym z najważniejszych ośrodków gospodarczych i kulturalnych w Libii.

Trypolis. Godzina 15.30 po południu. Ciekawa miasta i okolicy pragnę przyjrzeć mu się bliżej. Krótka podróż samochodem z lotniska do mojej tymczasowej kwatery nie daje mi o nim pełnego wyobrażenia, chcę zobaczyć go na własne oczy. Bez zastanowienia otwieram żelazną bramę i przekraczam mur, oddzielający mnie od reszty libijskiego świata.

Wychodzę na dosyć ruchliwą ulicę. Jest południe, słońce daje się w znaki, nie mam przy sobie okularów słonecznych, a zmęczenie po kilkugodzinnym locie cichutko daje o sobie znać. Nie martwię się jednak tym, przecież planuję tylko krótki spacer. Odważnie stawiam kilka kroków, słońce doskwiera. Wtem słyszę klakson samochodowy, rozglądam się. Kilku zdenerwowanych kierowców krzyczy coś między sobą. „Może mają zły dzień”, tłumaczę sobie naiwnie w duchu. Idę dalej, klaksony nie ustają. Rozglądam się z lekkim zdenerwowaniem, mężczyźni wyglądają z samochodów i mam wrażenie, że patrzą w moją stronę. Jeden coś krzyczy w niezrozumiałym dla mnie żargonie, inny uśmiecha się zalotnie. Czuję się coraz bardziej niepewnie. Cóż, dziewczyna w białych rurkach i z rozpuszczonymi włosami nie jest dla nich pewnie zbyt częstym widokiem. Maszeruję dalej, wciąż te piski, jakieś komentarze, krzyki i to słońce… poddaje się, z podkulonym ogonem wracam do miejsca, z którego wyszłam, starając się nie zwracać uwagę na to, co się dzieje na ulicy…

Następny dzień rano. Dziś podróżuję z rodowitym Libijczykiem, który pomaga mi załatwić kilka formalności. Przy okazji opowiada mi specyfikę jego ojczyzny. Jedziemy jego sportowym samochodem. Ciągle słyszę dźwięki klaksonów, w końcu nie wytrzymuję i pytam mego przewodnika o przyczynę. Ten z uśmiechem odpowiada, że ludzie są niecierpliwi i dlatego się denerwują, po czym sam uderza z impetem w kierownicę, gdy jakiś rozwalający się grat wymusza na nim pierwszeństwo. Z szeroko otwartymi oczami obserwuję jazdę tutejszych kierowców. Praktycznie każdy robi co chce, znaki i zasady pierwszeństwa pozostają jedynie martwą literą prawa. Tutaj na drodze każdy robi niemalże to, na co ma ochotę, istne prawo dżungli, jeśli oczywiście można mówić o dżungli w tym pustynnym klimacie. Jesteśmy na miejscu, wysiadamy. Mój przyjaciel opowiadając nadal o tym i owym, ku mojemu ogromnemu zdumieniu wchodzi w sam środek zakorkowanej ulicy- chce przejść na drugą stronę. Zaraz, zaraz… A gdzie pasy??

Jak później zdołałam zauważyć, jedyny ślad po istnieniu takiego specyficznego miejsca, jakim jest przejście dla pieszych, zachował się w pobliżu Zielonego Placu, typowo po-włoskiego miejsca w Trypolisie- wszystko tłumaczy. Normalnie każdy piechur wchodzi w sam środek zatłoczonej jezdni, rozglądając się tylko w prawo i lewo, albo i nie. Tylko czasem, gdy nadjeżdżający pojazd nie zwalnia pokazuje mu znak ręką, żeby się zatrzymał. Ponieważ wymuszanie pierwszeństwa, wjeżdżanie w ślepą uliczkę, zawracanie w niedozwolonym miejscu i inne ciekawe przygody są tutaj na porządku dziennym, nic dziwnego, że dźwięki klaksonów nie ustają. Nic też dziwnego, że o stłuczkę tu nie trudno, a duży odsetek tutejszych automobili, mówiąc krótko, widział wiele, może oprócz czystej wody z płynem…

Bogatsza o tę wiedzę nieco pewniej zaczynam swą kolejną wyprawę. Nie zwracam już uwagi na głosy dochodzące z ulicy, ale wciąż czuję się nieswojo, gdy mam przejść na drugą stronę jezdni…. w końcu staję na skraju chodnika i rozglądam się niepewnie. Jakiś młody chłopak wychyla się z samochodu i uśmiechając się najszerzej jak może krzyczy „Hi honney”. Chętnie bym mu wybiła te białe ząbki! Idę teraz nieco spokojniejszą ulicą, oglądam wystawy sklepowe i z zainteresowaniem przyglądam się okolicy. O ile w bardziej ruchliwych miejscach, władze miasta starają się utrzymywać porządek, o tyle tutaj widać odpadające tynki, dziurawe chodniki i worki ze śmieciami wystawione tuż przed drzwi domostw…

Moja osoba wzbudza powszechne zainteresowanie. Nie przejmuje się, staram się tylko nie reagować. Wiem, że najlepiej się nie wyróżniać spośród tłumu, ale moje dostosowanie się do panujących tutaj zasad ogranicza się tylko do długiej spódnicy i bluzki zakrywającej ramiona. (Chustki nie założę na pewno). W pewnym momencie podchodzi do mnie jakiś chłopaczek i po angielsku prosi mnie wręcz o rozmowę. Chcę być grzeczna więc się godzę (moja pierwsza rada, nie wdawaj się w rozmowę z obcym Libijczykiem, który cię zaczepia na ulicy). Proponuje mi towarzystwo i że może być moim przewodnikiem. Mówię, mu dzięki, ale ja tylko spaceruję. Więc on chce spacerować ze mną (druga rada: nie spaceruj z obcym Libijczykiem, który Cię zaczepi na ulicy). Ja naiwnie się godzę. Drugie lub trzecie z kolei pytanie jakie mi zadaje to, czy mam chłopaka w Libii. (!) co to znaczy w Libii, czy on myśli, że ja mam chłopaka w każdym miejscu, do którego jadę?! Odpowiadam nie, ale mam w Polsce. Już trochę zawiedziony pyta „Good relationships”, „Very good”- odpowiadam. Może w końcu się odczepi! Nie odczepił się. Wymuszony spacer i rozmowa toczą się dalej, prosi mnie o numer komórki (trzecia rada: nie dawaj numeru komórki obcemu Libijczykowi, który Cię zaczepia na ulicy), ja nie dałam, bo nie miałam tutejszej karty (na szczęście). Za to on dał mi swój, prosząc bym do niego zadzwoniła. W końcu on jest moim przyjacielem w Libii…

Jestem w Trypolisie kilka dni. Już się czegoś dowiedziałam o specyfice tego kraju, wiem jak się poruszać, znam mniej więcej drogę do centrum, mogę iść dalej. Z wyprostowaną sylwetką, okularami słonecznymi na nosie ruszam na spacer. Nie słyszę już klaksonów ani nie zwracam uwagi na zaczepki kierowców. Chyba niewiele mnie zaskoczy. Myliłam się!!!

Otóż widok młodej Europejki, która sama porusza się po mieście zwraca powszechną uwagę i zainteresowanie.Młodzi (i nie tylko młodzi) Libijczycy uważają, że łatwo mogą nawiązać kontakt z taką osobą. Idę dzielnie po chodniku. Nagle jakiś samochód podjeżdża blisko mnie i porusza się powoli podążając moim śladom. Machinalnie odwracam twarz w drugą stronę, udaję, że nie słyszę tej bezkształtnej paplaniny i czekam aż się oddali. Mężczyzna jednak nie daje za wygraną, wciąż próbuje nawiązać ze mną jakiś kontakt. Nie zwracam uwagi, mam go dosyć. „Nie szkoda Ci benzyny”-myślę w duchu. Ale jestem naiwna, tu za 10 dinarów (ok.12 zł) można kupić 30 litrów. Wreszcie odpuścił i odjechał. Z typową babską ciekawością patrzę kim jest ten uparciuch. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się nim być odpychający facet, grubo po czterdziestce z dość pokaźną tuszą! Że też takiemu nie wstyd!

Nie raz taki nachalny „adorator” zajeżdża drogę i próbuje rozmowy. Nie zniechęca go fakt, że omijam go nawet nie patrząc w jego kierunku. Zawraca i znowu jest przede mną. Inny zatrzymuje się na poboczu i czeka aż tylko dojdę do jego auta, a później jedzie blisko mnie, zadając naiwne pytania, typu „How are you”, „Where are You from”, aż w końcu „Do You speak English?” w końcu ja też nie wytrzymuje, następnemu natrętowi, którzy trąbi i robi głupie uwagi, gdy mnie wyprzedza pokazuję z szyderczym uśmiechem środkowy palec, (kolejna moja rada, nie pokazuj Libijczykowi, który Cię zaczepia na ulicy środkowego palca), a ten ku mojemu zdziwieniu zatrzymuje się wysiada i zaczyna się niefajnie odzywać. Odpowiadam mu „spadaj” po polsku i odwracam twarz. W końcu się odczepił. Nieprzyjemna sytuacja, ale to moja wina.

Kolejna moja wyprawa. Tym razem biorę ze sobą mp3, zakładam słuchawki i odcinam się od całego świata. I tak słyszę dalej te „pozdrowienia”, ktoś mi zajeżdża drogę, ktoś podjeżdża bardzo blisko, ale ja zachowuję kamienne oblicze, a spod moich przyciemnianych okularów słonecznych nie widać, że kątem oka rzucam ciekawskie spojrzenie na tego osobnika. Niektórzy nawet wydają się całkiem sympatyczni, niektórzy raczej przeciętni, a jeszcze inni po prostu odpychający. No ale cóż, co pomyślę, to moje, w żadne dyskusje się nie wdaję i nauczona doświadczeniem nie pokazuję niejednoznacznych znaków. Nagle drogę zagradza mi jakiś przerośnięty osiłek, o szerokiej posturze i nieco murzyńskich rysach. Twarz ma taką, że od razu dałabym mu pięć lat za kratami. Dryblas krzyczy do mnie mocno pretensjonalnym tonem „Excuse me!” przekrzykując muzykę jaką słuchałam i patrząc na mnie spod oka mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Mimo to zachowuję spokój i równie pretensjonalnie pytam go „what”, oczekując z, nie ukrywam, pewnym zainteresowaniem tego, co mi powie. Na to ten bez słowa wciska mi w dłoń jakiś świstek i wycofuje się. Rozwijam karteczkę, jest tam napisany numer telefonu i chyba jego imię czy coś takiego. Nie wiem, bo tłumiąc śmiech, pogięłam tę ręczną wizytówkę i rzuciłam na pierwszą lepszą kupkę śmieci. A tak, bo zapomniałam zaznaczyć, że kosz na śmieci w Trypolsie jest tak rzadkim zjawiskiem, jak palmy w Warszawie. Ale wracając do tematu, czy on naprawdę myślał, że do niego zadzwonię?

Niedziela. Normalny dzień pracy, trudno mi się do tego przyzwyczaić, ale cóż. Może trudno w to uwierzyć, ale w tej muzułmańskiej metropolii jest chrześcijański kościół, a co może się wydawać jeszcze bardziej zdumiewające, jest nawet polska msza! Nie mogę tego przeoczyć. Po odbębnieniu swych normalnych obowiązków idę na to nabożeństwo. Świątynia jest raczej skromna, a jej wystrój daleki jest od bogato zdobionych wnętrz europejskich kościołów. Frekwencja też całkiem różna od coniedzielnego nabożeństwa w Polsce. Ksiądz łamaną polszczyzną rozpoczyna eucharystię, jego wejściu nie towarzyszą pieśni religijne, ani brzmienie organów. Czytanie i Ewangelię odczytują wierni, a krótkie kazanie jest w języku angielskim. No cóż, nie można przecież mieć nie wiadomo jakich wymagań. Postanawiam wrócić okrężną drogą. To nie był dobry pomysł. Nie znam miasta, a choć staram się trzymać głównej ulicy i udawać, że wsłuchuję się w słowa „Zatańcz ze mną” Edyty Bartosiewicz, czuję się bardzo niepewnie. Jakiś młody taksówkarz uśmiecha się do mnie i pokazuje dinary. Co on sobie nie myśli! Odwracam się od niego i idę dalej. Mężczyzna jest natarczywy i jedzie przy mnie, coś mi tam szepcze. Staram się nie zwracać uwagi, niemniej jednak nie podoba mi się ta sytuacja. W końcu odjechał. Po chwili jakiś inny pokazuje mi swoją komórkę… za moment widzę znowu tego „od dinarów”. Ponownie wystawia łapę z pieniędzmi. Czuję się coraz bardziej zirytowana. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, facet nie daje mi spokoju. Za którymś razem moja cierpliwość osiągnęła szczyt granic. Jestem na tyle speszona, bo nie znam miejsca i wściekła zachowaniem jego i jemu podobnych, że rzucam w jego kierunku wiązkę przekleństw, w niezrozumiałym tym razem dla niego języku i mimo wcześniejszych doświadczeń pokazuje mu środkowy palec. Pojechał, co za ulga. Za chwilę znowu wrócił….

Późne popołudnie. Stoję nad brzegiem Morza Śródziemnego, opieram się o barierki i patrzę przed siebie. Wiatr wiejący od strony morza rozwiewa moje włosy i nadaje powietrzu przyjemną wilgoć. Patrzę na statki zakotwiczone u wybrzeży portu, potem się odwracam i przyglądam się spacerującym ludziom. Głównie rodziny z dziećmi. W dali kilku mężczyzn pali sziszę. Ogólny spokój. Spaceruję brzegiem morza i napawam się lekką bryzą. Potem kieruję się w stronę miasta. Już prawie zmrok, jakże pięknie oświetlony jest pałac królewski! Zieleń palm, świeżość powietrza, nie widać brudnych ulic ani odrapanych budynków, z dali tylko dobiega głos magnetofonu ze szczytu minaretu, odpowiednik dawnego muezzina. Przyglądam się gromadzie mężczyzn, która pewnym i zdecydowanym krokiem podąża do meczetu. Wśród nich są starsi i młodzieńcy, eleganccy i ubrani raczej na sportową. Z zaciekawieniem obserwuję, jak dokonują ablucji, a potem wchodzą do wnętrza świątyni, zdejmując buty u wejścia. Następnie, przez otwarte drzwi widzę jak poustawiani w szeregu wykonują obowiązkowe ukłony.

Myślę o moim pobycie w Trypolisie. Z uśmiechem na twarzy wspominam swoje dotychczasowe przygody. Teraz wydają mi się zabawne.

Libia chce dorównać Europie, ale jeszcze wiele dzieli to pustynne państwo od standardów Zachodu. Tu ludzie wciąż mają swoje przekonania i styl całkiem odmienny niż ten znany nam z ulic wielkich metropolii. Przede wszystkim ludzie mają do siebie duże zaufanie, są bliższe kontakty rodzinne. Wiem, że nikt mnie nie okradnie ani nie oszuka. Także ci uporczywi adoratorzy prędzej czy później dadzą spokój, wystarczy tylko nie reagować na ich zaczepki.

Trypolis jest miastem, które zmierza do unowocześnienia. Niestety często w takich wypadkach związane jest z zatarciem dobrych stosunków społecznych i szybszym tempem życia. Czy będzie tak i tym razem? Zobaczymy wkrótce, ale na pewno jeszcze nie za 5 i nie za 10 lat.

Aga Rybaczyk