Trypolis

5/5 - (2 votes)

Trypolis to miasto w Libii. Znajduje się na północny zachód kraju, nad Morzem Śródziemnym. Jest trzecim co do wielkości miastem w Libii i stolicą regionu Trypolitania. Ma bogatą historię, którą rządzili różne cywilizacje, w tym Fenicjanie, Kartagińczycy, Rzymianie, Wizygoci i Ottomańczycy. Trypolis jest również ważnym centrum kultury i gospodarki we współczesnej Libii.

Tripolis był kluczowym punktem handlowym w czasach starożytnych i był znany z produkcji tkanin i ceramiki. W czasach rzymskich miasto było ważnym ośrodkiem handlu i rozwoju, a także było siedzibą wielu ważnych budowli, takich jak amfiteatr i term. W czasach współczesnych Tripolis jest ważnym centrum przemysłu i handlu, a także ważnym ośrodkiem turystycznym, szczególnie ze względu na swoje piękne plaże i zabytki.

Od 2011 roku Tripolis jest jednym z głównych ośrodków konfliktu w Libii, a miasto było świadkiem ciężkich walk i zniszczeń w wyniku wojny domowej. Mimo to, wiele osób nadal żyje i pracuje w mieście, a także próbuje odbudować swoje życie i miasto po latach konfliktu.

Tripolis jest ważnym miejscem dla różnych grup etnicznych i religijnych, w tym Arabów, Berberów, Żydów i muzułmanów. To miasto jest również ważne dla regionu i kraju, jako że jest jednym z najważniejszych ośrodków gospodarczych i kulturalnych w Libii.

Trypolis. Godzina 15.30 po południu. Ciekawa miasta i okolicy pragnę przyjrzeć mu się bliżej. Krótka podróż samochodem z lotniska do mojej tymczasowej kwatery nie daje mi o nim pełnego wyobrażenia, chcę zobaczyć go na własne oczy. Bez zastanowienia otwieram żelazną bramę i przekraczam mur, oddzielający mnie od reszty libijskiego świata.

Wychodzę na dosyć ruchliwą ulicę. Jest południe, słońce daje się w znaki, nie mam przy sobie okularów słonecznych, a zmęczenie po kilkugodzinnym locie cichutko daje o sobie znać. Nie martwię się jednak tym, przecież planuję tylko krótki spacer. Odważnie stawiam kilka kroków, słońce doskwiera. Wtem słyszę klakson samochodowy, rozglądam się. Kilku zdenerwowanych kierowców krzyczy coś między sobą. „Może mają zły dzień”, tłumaczę sobie naiwnie w duchu. Idę dalej, klaksony nie ustają. Rozglądam się z lekkim zdenerwowaniem, mężczyźni wyglądają z samochodów i mam wrażenie, że patrzą w moją stronę. Jeden coś krzyczy w niezrozumiałym dla mnie żargonie, inny uśmiecha się zalotnie. Czuję się coraz bardziej niepewnie. Cóż, dziewczyna w białych rurkach i z rozpuszczonymi włosami nie jest dla nich pewnie zbyt częstym widokiem. Maszeruję dalej, wciąż te piski, jakieś komentarze, krzyki i to słońce… poddaje się, z podkulonym ogonem wracam do miejsca, z którego wyszłam, starając się nie zwracać uwagę na to, co się dzieje na ulicy…

Następny dzień rano. Dziś podróżuję z rodowitym Libijczykiem, który pomaga mi załatwić kilka formalności. Przy okazji opowiada mi specyfikę jego ojczyzny. Jedziemy jego sportowym samochodem. Ciągle słyszę dźwięki klaksonów, w końcu nie wytrzymuję i pytam mego przewodnika o przyczynę. Ten z uśmiechem odpowiada, że ludzie są niecierpliwi i dlatego się denerwują, po czym sam uderza z impetem w kierownicę, gdy jakiś rozwalający się grat wymusza na nim pierwszeństwo. Z szeroko otwartymi oczami obserwuję jazdę tutejszych kierowców. Praktycznie każdy robi co chce, znaki i zasady pierwszeństwa pozostają jedynie martwą literą prawa. Tutaj na drodze każdy robi niemalże to, na co ma ochotę, istne prawo dżungli, jeśli oczywiście można mówić o dżungli w tym pustynnym klimacie. Jesteśmy na miejscu, wysiadamy. Mój przyjaciel opowiadając nadal o tym i owym, ku mojemu ogromnemu zdumieniu wchodzi w sam środek zakorkowanej ulicy- chce przejść na drugą stronę. Zaraz, zaraz… A gdzie pasy??

Jak później zdołałam zauważyć, jedyny ślad po istnieniu takiego specyficznego miejsca, jakim jest przejście dla pieszych, zachował się w pobliżu Zielonego Placu, typowo po-włoskiego miejsca w Trypolisie- wszystko tłumaczy. Normalnie każdy piechur wchodzi w sam środek zatłoczonej jezdni, rozglądając się tylko w prawo i lewo, albo i nie. Tylko czasem, gdy nadjeżdżający pojazd nie zwalnia pokazuje mu znak ręką, żeby się zatrzymał. Ponieważ wymuszanie pierwszeństwa, wjeżdżanie w ślepą uliczkę, zawracanie w niedozwolonym miejscu i inne ciekawe przygody są tutaj na porządku dziennym, nic dziwnego, że dźwięki klaksonów nie ustają. Nic też dziwnego, że o stłuczkę tu nie trudno, a duży odsetek tutejszych automobili, mówiąc krótko, widział wiele, może oprócz czystej wody z płynem…

Bogatsza o tę wiedzę nieco pewniej zaczynam swą kolejną wyprawę. Nie zwracam już uwagi na głosy dochodzące z ulicy, ale wciąż czuję się nieswojo, gdy mam przejść na drugą stronę jezdni…. w końcu staję na skraju chodnika i rozglądam się niepewnie. Jakiś młody chłopak wychyla się z samochodu i uśmiechając się najszerzej jak może krzyczy „Hi honney”. Chętnie bym mu wybiła te białe ząbki! Idę teraz nieco spokojniejszą ulicą, oglądam wystawy sklepowe i z zainteresowaniem przyglądam się okolicy. O ile w bardziej ruchliwych miejscach, władze miasta starają się utrzymywać porządek, o tyle tutaj widać odpadające tynki, dziurawe chodniki i worki ze śmieciami wystawione tuż przed drzwi domostw…

Moja osoba wzbudza powszechne zainteresowanie. Nie przejmuje się, staram się tylko nie reagować. Wiem, że najlepiej się nie wyróżniać spośród tłumu, ale moje dostosowanie się do panujących tutaj zasad ogranicza się tylko do długiej spódnicy i bluzki zakrywającej ramiona. (Chustki nie założę na pewno). W pewnym momencie podchodzi do mnie jakiś chłopaczek i po angielsku prosi mnie wręcz o rozmowę. Chcę być grzeczna więc się godzę (moja pierwsza rada, nie wdawaj się w rozmowę z obcym Libijczykiem, który cię zaczepia na ulicy). Proponuje mi towarzystwo i że może być moim przewodnikiem. Mówię, mu dzięki, ale ja tylko spaceruję. Więc on chce spacerować ze mną (druga rada: nie spaceruj z obcym Libijczykiem, który Cię zaczepi na ulicy). Ja naiwnie się godzę. Drugie lub trzecie z kolei pytanie jakie mi zadaje to, czy mam chłopaka w Libii. (!) co to znaczy w Libii, czy on myśli, że ja mam chłopaka w każdym miejscu, do którego jadę?! Odpowiadam nie, ale mam w Polsce. Już trochę zawiedziony pyta „Good relationships”, „Very good”- odpowiadam. Może w końcu się odczepi! Nie odczepił się. Wymuszony spacer i rozmowa toczą się dalej, prosi mnie o numer komórki (trzecia rada: nie dawaj numeru komórki obcemu Libijczykowi, który Cię zaczepia na ulicy), ja nie dałam, bo nie miałam tutejszej karty (na szczęście). Za to on dał mi swój, prosząc bym do niego zadzwoniła. W końcu on jest moim przyjacielem w Libii…

Jestem w Trypolisie kilka dni. Już się czegoś dowiedziałam o specyfice tego kraju, wiem jak się poruszać, znam mniej więcej drogę do centrum, mogę iść dalej. Z wyprostowaną sylwetką, okularami słonecznymi na nosie ruszam na spacer. Nie słyszę już klaksonów ani nie zwracam uwagi na zaczepki kierowców. Chyba niewiele mnie zaskoczy. Myliłam się!!!

Otóż widok młodej Europejki, która sama porusza się po mieście zwraca powszechną uwagę i zainteresowanie.Młodzi (i nie tylko młodzi) Libijczycy uważają, że łatwo mogą nawiązać kontakt z taką osobą. Idę dzielnie po chodniku. Nagle jakiś samochód podjeżdża blisko mnie i porusza się powoli podążając moim śladom. Machinalnie odwracam twarz w drugą stronę, udaję, że nie słyszę tej bezkształtnej paplaniny i czekam aż się oddali. Mężczyzna jednak nie daje za wygraną, wciąż próbuje nawiązać ze mną jakiś kontakt. Nie zwracam uwagi, mam go dosyć. „Nie szkoda Ci benzyny”-myślę w duchu. Ale jestem naiwna, tu za 10 dinarów (ok.12 zł) można kupić 30 litrów. Wreszcie odpuścił i odjechał. Z typową babską ciekawością patrzę kim jest ten uparciuch. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się nim być odpychający facet, grubo po czterdziestce z dość pokaźną tuszą! Że też takiemu nie wstyd!

Nie raz taki nachalny „adorator” zajeżdża drogę i próbuje rozmowy. Nie zniechęca go fakt, że omijam go nawet nie patrząc w jego kierunku. Zawraca i znowu jest przede mną. Inny zatrzymuje się na poboczu i czeka aż tylko dojdę do jego auta, a później jedzie blisko mnie, zadając naiwne pytania, typu „How are you”, „Where are You from”, aż w końcu „Do You speak English?” w końcu ja też nie wytrzymuje, następnemu natrętowi, którzy trąbi i robi głupie uwagi, gdy mnie wyprzedza pokazuję z szyderczym uśmiechem środkowy palec, (kolejna moja rada, nie pokazuj Libijczykowi, który Cię zaczepia na ulicy środkowego palca), a ten ku mojemu zdziwieniu zatrzymuje się wysiada i zaczyna się niefajnie odzywać. Odpowiadam mu „spadaj” po polsku i odwracam twarz. W końcu się odczepił. Nieprzyjemna sytuacja, ale to moja wina.

Kolejna moja wyprawa. Tym razem biorę ze sobą mp3, zakładam słuchawki i odcinam się od całego świata. I tak słyszę dalej te „pozdrowienia”, ktoś mi zajeżdża drogę, ktoś podjeżdża bardzo blisko, ale ja zachowuję kamienne oblicze, a spod moich przyciemnianych okularów słonecznych nie widać, że kątem oka rzucam ciekawskie spojrzenie na tego osobnika. Niektórzy nawet wydają się całkiem sympatyczni, niektórzy raczej przeciętni, a jeszcze inni po prostu odpychający. No ale cóż, co pomyślę, to moje, w żadne dyskusje się nie wdaję i nauczona doświadczeniem nie pokazuję niejednoznacznych znaków. Nagle drogę zagradza mi jakiś przerośnięty osiłek, o szerokiej posturze i nieco murzyńskich rysach. Twarz ma taką, że od razu dałabym mu pięć lat za kratami. Dryblas krzyczy do mnie mocno pretensjonalnym tonem „Excuse me!” przekrzykując muzykę jaką słuchałam i patrząc na mnie spod oka mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Mimo to zachowuję spokój i równie pretensjonalnie pytam go „what”, oczekując z, nie ukrywam, pewnym zainteresowaniem tego, co mi powie. Na to ten bez słowa wciska mi w dłoń jakiś świstek i wycofuje się. Rozwijam karteczkę, jest tam napisany numer telefonu i chyba jego imię czy coś takiego. Nie wiem, bo tłumiąc śmiech, pogięłam tę ręczną wizytówkę i rzuciłam na pierwszą lepszą kupkę śmieci. A tak, bo zapomniałam zaznaczyć, że kosz na śmieci w Trypolsie jest tak rzadkim zjawiskiem, jak palmy w Warszawie. Ale wracając do tematu, czy on naprawdę myślał, że do niego zadzwonię?

Niedziela. Normalny dzień pracy, trudno mi się do tego przyzwyczaić, ale cóż. Może trudno w to uwierzyć, ale w tej muzułmańskiej metropolii jest chrześcijański kościół, a co może się wydawać jeszcze bardziej zdumiewające, jest nawet polska msza! Nie mogę tego przeoczyć. Po odbębnieniu swych normalnych obowiązków idę na to nabożeństwo. Świątynia jest raczej skromna, a jej wystrój daleki jest od bogato zdobionych wnętrz europejskich kościołów. Frekwencja też całkiem różna od coniedzielnego nabożeństwa w Polsce. Ksiądz łamaną polszczyzną rozpoczyna eucharystię, jego wejściu nie towarzyszą pieśni religijne, ani brzmienie organów. Czytanie i Ewangelię odczytują wierni, a krótkie kazanie jest w języku angielskim. No cóż, nie można przecież mieć nie wiadomo jakich wymagań. Postanawiam wrócić okrężną drogą. To nie był dobry pomysł. Nie znam miasta, a choć staram się trzymać głównej ulicy i udawać, że wsłuchuję się w słowa „Zatańcz ze mną” Edyty Bartosiewicz, czuję się bardzo niepewnie. Jakiś młody taksówkarz uśmiecha się do mnie i pokazuje dinary. Co on sobie nie myśli! Odwracam się od niego i idę dalej. Mężczyzna jest natarczywy i jedzie przy mnie, coś mi tam szepcze. Staram się nie zwracać uwagi, niemniej jednak nie podoba mi się ta sytuacja. W końcu odjechał. Po chwili jakiś inny pokazuje mi swoją komórkę… za moment widzę znowu tego „od dinarów”. Ponownie wystawia łapę z pieniędzmi. Czuję się coraz bardziej zirytowana. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, facet nie daje mi spokoju. Za którymś razem moja cierpliwość osiągnęła szczyt granic. Jestem na tyle speszona, bo nie znam miejsca i wściekła zachowaniem jego i jemu podobnych, że rzucam w jego kierunku wiązkę przekleństw, w niezrozumiałym tym razem dla niego języku i mimo wcześniejszych doświadczeń pokazuje mu środkowy palec. Pojechał, co za ulga. Za chwilę znowu wrócił….

Późne popołudnie. Stoję nad brzegiem Morza Śródziemnego, opieram się o barierki i patrzę przed siebie. Wiatr wiejący od strony morza rozwiewa moje włosy i nadaje powietrzu przyjemną wilgoć. Patrzę na statki zakotwiczone u wybrzeży portu, potem się odwracam i przyglądam się spacerującym ludziom. Głównie rodziny z dziećmi. W dali kilku mężczyzn pali sziszę. Ogólny spokój. Spaceruję brzegiem morza i napawam się lekką bryzą. Potem kieruję się w stronę miasta. Już prawie zmrok, jakże pięknie oświetlony jest pałac królewski! Zieleń palm, świeżość powietrza, nie widać brudnych ulic ani odrapanych budynków, z dali tylko dobiega głos magnetofonu ze szczytu minaretu, odpowiednik dawnego muezzina. Przyglądam się gromadzie mężczyzn, która pewnym i zdecydowanym krokiem podąża do meczetu. Wśród nich są starsi i młodzieńcy, eleganccy i ubrani raczej na sportową. Z zaciekawieniem obserwuję, jak dokonują ablucji, a potem wchodzą do wnętrza świątyni, zdejmując buty u wejścia. Następnie, przez otwarte drzwi widzę jak poustawiani w szeregu wykonują obowiązkowe ukłony.

Myślę o moim pobycie w Trypolisie. Z uśmiechem na twarzy wspominam swoje dotychczasowe przygody. Teraz wydają mi się zabawne.

Libia chce dorównać Europie, ale jeszcze wiele dzieli to pustynne państwo od standardów Zachodu. Tu ludzie wciąż mają swoje przekonania i styl całkiem odmienny niż ten znany nam z ulic wielkich metropolii. Przede wszystkim ludzie mają do siebie duże zaufanie, są bliższe kontakty rodzinne. Wiem, że nikt mnie nie okradnie ani nie oszuka. Także ci uporczywi adoratorzy prędzej czy później dadzą spokój, wystarczy tylko nie reagować na ich zaczepki.

Trypolis jest miastem, które zmierza do unowocześnienia. Niestety często w takich wypadkach związane jest z zatarciem dobrych stosunków społecznych i szybszym tempem życia. Czy będzie tak i tym razem? Zobaczymy wkrótce, ale na pewno jeszcze nie za 5 i nie za 10 lat.

Aga Rybaczyk

Syria z Turcją odnowią Takijję as-Sulajmanijję

5/5 - (1 vote)

W roku 2007 rozpoczęły się prace renowacyjne mające na celu odnowienie słynnej Takijji as-Sulajmanijji w Damaszku. Syryjscy robotnicy zaczęli od południowo-wschodniej części budynku, Turcy dołączą się do robót, gdy będzie odnawiany środek budynku.

Renowację Takijji będzie nadzorować wiele organizacji, a wśród nich UNESCO.

Takijja Sulejmanija znajduje się nad rzeką Barada w centrum Damaszku. Składa się na nią biało-czarny meczet po stronie południowej oraz dziedziniec, na którym znajdują się dodatkowe pomieszczenia. Dalej na południowym-wschodzie możemy znaleźć szkołę ufundowaną przez Selima II. Kompleks wzniesiono za czasów osmańskiego sułtana Sulajmana I pomiędzy 1554 a 1560 rokiem.

Obecnie na terenie Takijji mieści się Muzeum Wojskowe, a w innych budynkach swą siedzibę ma targ rękodzieła.

Bardzo smaczny wczorajszy obiad

5/5 - (1 vote)

Stary arabski zwyczaj uczy jak przechytrzyć dżiny pustyni, które w nocy mogą zakraść się, by porwać nowonarodzone dziecko. Trzeba je nazwać tak, by dżin pomyślał, że nie warto się trudzić. Dobrym imieniem jest okruszek, albo grzebień. Podobnie bywa z miastami. Prawdziwą perłę pustyni można nazwać Ghadames. Któremu dżinowi będzie się chciało schylić się po wczorajszy (ames) obiad (ghad)?

Standardowo wypada rozpocząć od legendy. Dawno dawno temu, przez pustynię jechała sobie karawana. Karawana szła przez nieprzyjazną Saharę, aż prowadzący ją jeźdźcy postanowili zatrzymać się na noc. Miejsce niczym szczególnym się nie wyróżniało. Następnego dnia zebrano rzeczy i wyruszono w dalszą drogę. Po jakimś czasie zorientowano się, że brakuje jednego z naczyń. Wysłano więc z powrotem jednego jeźdźca, by je znalazł. Dojechał, zsiadł ze swojego rumaka i zaczął szukać wokół ogniska. Tymczasem znudzony koń uderzał kopytem w ziemię. I wtedy nagle trysnęło źródło, nazwane potem źródłem rumaka.

Wokół niego wyrosła potem oaza oraz miasto. Nazwane, jakże romantycznie, Ghadames, czyli wczorajszy obiad. Oczywiście musiała być to arabska karawana, skoro miasto otrzymało arabską nazwę. Aż żal, że nie zapytaliśmy żadnego z miejscowych Turegów, co sądzą o tej legendzie.

Miasto smakuje dużo lepiej niż wczorajszy obiad. Nawet tylko dla niego warto przyjechać do Libii. Gliniane labirynty białych uliczek, gaje palmowe, dachy, na których toczyło się kobiece życie, place, gdzie mężczyźni podejmowali kluczowe dla społeczności decyzje, tradycyjne domy, w których można wypić herbatę, zjeść obiad i porozmawiać o tym miejscu.

Pierwsze wzmianki o Ghadamesie pojawiają się wraz z rzymskim podbojem w I w. p.n.e. Wraz z biegiem czasu siedziba garnizonu przerodziła się w chrześcijańską osadę. Podbite przez Arabów w VII w. przyjęło islam. Stare miasto, które teraz tak zachwyca powstało mniej więcej w XIII wieku. Od tego czasu mieszkańcy Ghadamesu cieszyli się umiarkowaną niezależnością.

Miasto podzieliły między siebie dwa plemiona, jedno składało się z 3 rodów, drugie z czterech. Każdy ród zajął jedną dzielnicę. Życie w dzielnicach toczyło się w dużym stopniu oddzielnie. Każda miała swój meczet, plac i radę. Wrota na noc zamykano. W murach miasta, które chroniły także nawadniane przez źródła gaje palmowe, mieszkało ok. 7000 osób.

Pod murami miasta stoczono wiele bitew. Niejednokrotnie wychodzili z nich zwycięsko mieszkańcy Ghadamesu. Jedną władze wspominają szczególnie. To amerykańsko-francuski atak lotniczy z 1943 roku. Bombowce zaatakowały stare miasto. Wiele budynków zostało zniszczonych. Pod gruzami zginęło 40 osób, głównie starców i dzieci.

Po kilku tysiącleciach mieszkańcy w końcu opuścili stare miasto pod koniec ubiegłego wieku. Przekonało ich miażdżące koło historii i wysychające źródła. Rewolucja, która poderwała libijski naród i uczyniła go forpocztą światowego postępu, nie mogła zostawić swych obywateli w glinianych zaułkach. Obok starego miasta powstało nowe, w którym nie było problemów z wodą, elektrycznością, ogrzewaniem. Wiele rodzin wciąż jednak dba o stare domy i mieszka w nich w lecie. Chłód murów wygrywa z klimatyzacją…

Zapytaliśmy jednego z mieszkańców jak się żyje w nowym mieście. Powiedział, że w porządku. Nie ma tylu problemów co kiedyś, poza tym kiedy obniżył się poziom wody, zaczęło być naprawdę ciężko. Ale w jego głosie czuć było ogromną nostalgię i tęsknotę za miastem, które opuścił.

Kiedy woda w Źródle Rumaka opadła, zamieniło się ono w rów zasypany, a jakżeby inaczej, śmieciami. Na szczęście po wpisaniu na Światową Listę UNESCO, spadło na Ghadames trochę grosza. Na razie starczyło na remont źródła. Choć kilka lat po remoncie wygląda to średnio, a zamiast starych zdjęć w podziemiach straszą puste gabloty i ciemności. Żarówki to podziemia już dawno nie widziały.

Spacer można zacząć przy bramie głównej, do której najbliżej z nowego miasta. Brama jest opanowana przez miejscowych blokersów. Jak wchodziliśmy powitała nas prawdziwa loża szyderców. Kilkadziesiąt par wiekowych oczu śledziło nasze wejście. Potem było już pusto. Choć turystów w okolicy nie brakowało, to w mieście prawie się ich nie widziało. Wąskie, zacienione i kręte uliczki zostawiają zwiedzającego prawie sam na sam z miastem.

Wiele z domów i budynków jest otwartych. Można więc wejść na dach i zobaczyć jak wyglądało królestwo kobiet. Na górę mężczyzna nie miał wstępu. Byłby to niewątpliwie ogromny plus dla kobiet, gdyby na dole miały trochę więcej do powiedzenia.

Błądzić i kluczyć po mieście można całymi godzinami. Dobrze zabrać ze sobą latarkę, bo nawet w południe wiele zaułków jest skrytych w mroku. Co jakiś czas trafia się na plac w jednej z rodowych dzielnic. Warto też przejść się po gajach palmowych i popatrzeć jak pod nogami płynie życiodajna woda.

Co warto zobaczyć w okolicy? Za dzień (ale tak naprawdę kilka godzin) zapłaciliśmy 70 LD (czyli 140 PLN). Za to zobaczyliśmy słone jeziorko na pustyni, stary arabski zamek z okresu muzułmańskich podbojów, ale przede wszystkim słynne wydmy na styku granic Libii, Algierii i Tunezji. Można spokojnie dojechać tam pick-upem, a jak się porządnie uprzeć to nawet samochodem osobowym. Szkoda, że i tak żadnego nie mieliśmy. Wydmy widać od razu za miastem. Pierwsze to jeszcze Libia, kolejne to już Algieria.

Pod wydmami jest kawiarnia, gdzie poza herbatką serwowany jest chleb z ogniska. Obok niej pracuje słynna ładowarka. Według legendy wywozi piach, bo wydma przesuwa się w stronę Libii. A stara umowa ustaliła granicę libijsko-algierską na szczycie piachu. Ładowarka broni więc ojczyzny przed podstępną wydmą. Miejscowi twierdzą co prawda, że piach jest po prostu potrzebny o budowy domów w mieście, ale pewnie nikt ich nie wtajemniczył…

Zachód słońca nad Algierią jest piękny. I gdyby wyciąć zimno, wiatr i setki, przede wszystkim włoskich, turystów to byłby ideał… Tak to bywa na bezkresnej, pustej i gorącej Saharze.

Wszystkie zdjęcia: Ola Wiejska

Paweł Wysocki

Turystyka śladami papieża

Oceń tę pracę

[fragment pracy magisterskiej z 2010 roku]

W czerwcu 1979 r. papież po raz pierwszy przybył do swojej Ziemi Ojczystej. Dnia 2 czerwca 1979 r. wylądował na warszawskim Okęciu by po południu przybyć na Plac Piłsudskiego. To właśnie wtedy padły pamiętne słowa przywołujące Ducha Świętego: „Wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”. Znaczenie tych słów miało wyraz duchowy i polityczny. Papież nawoływał do zmiany ustroju totalitarnego na demokratyczny, a także do nawrócenia się. Słowa te zostały wykorzystane rok później do powstałej „Solidarności”. Podczas tej pierwszej wizyty papież zawitał także do Gniezna gdzie sprawował Eucharystię na wzgórzu Lecha w obecności Kardynała Tysiąclecia, całego Episkopatu i rzeszy pielgrzymów. Następnie odwiedził także: Częstochowę, Kraków, Kalwarię Zebrzydowską, Wadowice, Oświęcim, Nowy Targ i ponownie Kraków (Szulc, 1996).

Warto wspomnieć jak ważna była ta pierwsza wizyta w panującym w Polsce ustroju komunistycznym. Władze starały się zaniechać udziału ludzi w tak dużej zbiorowości, przestrzegały przed stratowaniem przez tłum, brakiem bezpieczeństwa, odpowiedniej opieki medycznej, a także grożącym kradzieżom opuszczonych domów. Okazało się jednak, że Polacy potrafią się doskonale zorganizować w takiej sytuacji, służyli sobie wzajemnie pomocą, panował ład i porządek. Był to doskonały moment aby pokazać, że społeczeństwo polskie potrafi się zmobilizować i zsolidaryzować bez władzy państwowej (Mach, 20/2009). Rycina 44 upamiętnia Jana Pawła II podczas tej wizyty.

Ryc. 44. Papież Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki w 1979r.

Dnia 13 maja 1981 r. miało miejsce dramatyczne wydarzenie, papież został postrzelony podczas audiencji w Rzymie. Kula przeszyła ciało, ale na szczęście nie był to śmiertelny strzał. Został on postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę. Celował on prawdopodobnie w głowę, lecz papież schylił się i wziął na ręce dziewczynkę, ta uniemożliwiła oddanie strzału i trafił on w brzuch i rękę Ojca Świętego. Poddano go sześciogodzinnej operacji i walczono o życie słabnącego coraz bardziej papieża przy czym do pełni zdrowia nie wrócił już nigdy. Spędziwszy kilka tygodni w klinice w Gemelii dochodził do siebie i mówił, że wiedział, że wyjdzie z tego. Sanktuarium fatimskie przyjęło kulę, która trafiła papieża, a pas trafił na Jasną Górę.

Wiadomość o zamachu obiegła cały świat, a ludzie gromadzili się w kościołach na modlitwie. Jako wotum wdzięczności za wybranie Karola Wojtyły na papieża, a także za ocalone życie po zamachu wybudowano w Wadowicach kościół pw. św. Piotra Apostoła. Świątynia posiada wiele elementów przypominających o papieżu-polaku. W ołtarzu głównym znajduje się obraz „Przekazanie przez Chrystusa kluczy św. Piotrowi”. Na posadzce kościoła symbolicznie przedstawiono zarys kolumnady Berniniego na wzór tej z placu św. Piotra, a także upamiętniono datę zamachu na Ojca Świętego umieszczając tabliczkę z datą 13.V.1981. W świątyni znalazła się także w dziesiątą rocznicę ocalenia po zamachu figurka Matki Bożej Fatimskiej (Nasza Arka, 2006, nr 10). Rycina 45 utrwala miejsce postrzału Jana Pawła II na placu św. Piotra.

Ryc. 45. Tabliczka z datą postrzału Ojca Świętego na placu św. Piotra w Rzymie

Druga wizyta w Polsce odbyła się w dniach 16-23 czerwca 1983 roku. Papież wylądował także w Warszawie gdzie spędził dwa dni min. na odprawieniu mszy w bazylice archikatedralnej, spotkaniu z Wojciechem Jaruzelskim i władzami PRL, spotkaniu ekumenicznym i odprawieniem kolejnej mszy na Stadionie Dziesięciolecia. Kolejne dni to wizyty w Niepokalanowie, Częstochowie, gdzie spotkał się także z młodzieżą i odprawił uroczystość 600-lecia obrazu Madonny z Dzieciątkiem. Dalszym celem podróży były Poznań, Katowice, ponownie Częstochowa. Kolejnego dnia rano papież przyleciał do Wrocławia, następnie udał się na Nieszpory odprawione na Górze św. Anny i dalej do Krakowa spotkać się z studentami Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Krakowie odprawił msze, beatyfikację, a także poświęcił kościół w Nowej Hucie, uczestniczył w synodzie i spotkaniu z młodzieżą. Ostatni dzień 23 czerwca to msza pożegnalna, spacer po Dolinie Chochołowskiej i wylot z balickiego lotniska do Rzymu. Kolejna podróż apostolska do ojczyzny Wojtyły odbyła się cztery lata po wcześniejszej, w dniach 8-14 czerwiec 1987 roku (Piotrowicz, 1999). Rycina 46 przedstawia przyjazd papieża na warszawskie lotnisko.

Ryc. 46. Przywitanie Ojca Świętego na lotnisku Okęcie 8 czerwca 1987 r.

Odwiedził wtedy wiele miast, oczywiście zaczynając od Warszawy, następnie odwiedził obóz koncentracyjny w Majdanku, Katolicki Uniwersytet Lubelski. Zajechał również do Tarnowa by porozmawiać żartobliwie z młodzieżą w rezydencji biskupiej, odprawić mszę i dokonać beatyfikacji Karoliny Kózkówny. W Krakowie spotyka się na Błoniach, następnie kolejna liturgia w katedrze wawelskiej, i odwiedza na Cmentarzu

Rakowickim grób swoich rodziców. W dalszym czasie koronuje figurę Matki Bożej Fatimskiej w Szczecinie i święci kamień węgielny sanktuarium diecezji szczecińsko- kamieńskiej. Ze Szczecina udaje się do Gdyni, gdzie na Skwerze Kościuszki odprawia mszę. Tego samego dnia nawiedza także Gdańsk, by spotkać się z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla Lechem Wałęsą i jego rodziną. Następny cały dzień to wizyty i msze w Gdańsku: Katedrze Oliwskiej, Westerplatte, Bazylice Mariackiej, a także modlitwa przy pomniku poległych stoczniowców. Kolejne dnie to ponownie wizyta na Jasnej Górze, następnie Łódź i Warszawa. Wypełnione one były licznymi mszami, spotkaniami, a także beatyfikację biskupa Michała Kozala i spotkaniem z rodziną zamordowanego księdza Jerzego Popiełuszki. W Warszawie 14 czerwca zakończył swą wizytę i odleciał do Rzymu. Czwarta pielgrzymka do Polski nastąpiła w dwóch etapach, z uwagi na odbywające się w sierpniu Światowe Dni Młodzieży w Częstochowie (Piotrowicz, 1999). Rycina 47 prezentuje plan IV pielgrzymki.

Ryc. 47. Plan IV pielgrzymki Ojca Świętego do ojczyzny

Pierwszy pobyt był w okresie 1-9 czerwca i papież odwiedził wtedy: Koszalin, Rzeszów, Przemyśl, Lubaczów, Kielce, Radom, Łomżę, Białystok, Olsztyn, Włocławek, Płock i Warszawę. Druga część wizyty była związana z dniami młodzieży. Ojciec Święty obecny był w dniach 13-16 sierpnia i poza Częstochową zawitał także do Krakowa i Wadowic.14 sierpnia 1991 r. Jan Paweł II konsekrował nowy kościół i figurkę Matki Bożej

Fatimskiej. Podczas tej uroczystości miało miejsce odsłonięcie przez ks. kardynała Franciszka Macharskiego pomnika Jana Pawła II. Wadowicki kościół Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny został podniesiony do godności Bazyliki Mniejszej przez Karola Wojtyłę. Miało to miejsce 25 marca 1992 r. natomiast uroczysta msza podczas, której przekazano bullę papieską i poświęcono tablicę, prowadzona była przez kard. Franciszka Macharskiego 18 maja 1993 roku. Pięta pielgrzymka Ojca Świętego to zaledwie kilkugodzinne odwiedziny diecezji bielsko-żywieckiej przy okazji wizyty w Czechach. 22 maja 1995 r. papież zawitał do: Skoczowa, Bielsko-białej i Żywca. Dwa lata później ponownie odwiedził swoją ojczyznę w dniach 31 maja – 10 czerwca 1997 roku. Wizyta związana była z kilkoma aspektami: obchodami 46 Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego, rocznicy tysiąclecia śmierci św. Wojciecha, obchodami 600-lecia Wydziału Teologicznego na UJ, dokonywał także kanonizacji i beatyfikacji.

Najpierw zawitał do Wrocławia, gdzie pojawił się w katedrze, odwiedził prezydenta RP, w Hali Ludowej zorganizował spotkanie ekumeniczne. Kolejny dzień to msza kończąca Kongres i spotkanie z członkami delegacji. Drugiego czerwca był przyjazd do Legnicy, Gorzowa Wielkopolskiego i przelot nad Brama III Tysiąclecia na Lednickich Polach. Kolejny dzień to Gniezno i modlitwa przy relikwiach św. Wojciecha wraz z mszą na Wzgórzu Lecha. Później doszło do spotkania z prezydentami: Czech, Litwy, Niemiec, Słowacji, Ukrainy, Węgier i Polski. Tradycyjnie odbyło się wyczekiwane zawsze spotkanie z młodzieżą w Poznaniu. Piąty dzień pielgrzymki skupił się na wizycie w Kaliszu, Częstochowie, wieczorem nastąpił przelot do Zakopanego.

Ryc. 48. Papież Jan Paweł II na Kasprowym Wierchu

Następnego dnia co się bardzo rzadko zdarzało papież miał odpoczynek od wszelkich wystąpień. Był to czas na jego wspomnienia i spojrzenie na ukochane góry. Papież pojawił się nad morskim okiem, a także pojechał kolejką linową na Kasprowy Wierch. Rycina 48 przedstawia papieża w Jego umiłowanej ojczyźnie i górskich terenach (Jackowski, 2009).

Kolejne dni upłynęły pod znakiem odprawiania mszy w Zakopanem, na Krzeptówkach, wizyty w sanktuarium w Ludźmierzu, Miłosierdzia Bożego w Krakowie. Na Błoniach krakowskich papież odprawił mszę kanonizacyjną, a w kolegiacie św. Anny miała miejsce uroczystość 600-lecia Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po wizytacjach w Krakowie i Dukli nadszedł czas na powrót do Watykanu z balickiego lotniska. Kolejna podróż apostolska do ojczyzny w 1999r. była chyba najczęściej wspominana, oczywiście wraz z ta wyczekiwaną pierwszą. Była ona szczególna bo najdłuższa i trwała aż 13 dni podczas których papież zawitał aż w 23 miejscowościach   i brało w niej udział 10

milionów wiernych. Były to w kolejności: Gdańsk, Sopot, Pelplin, Elbląg, Licheń, Bydgoszcz, Toruń, Ełk, Wigry, Augustów, Siedlce, Drohiczyn, Warszawa, Sandomierz, Zamość, Radzymin, Łowicz, Sosnowiec, Kraków, Stary Sącz, Wadowice, Gliwice, Częstochowa. Będąc w Warszawie, na Placu Piłsudskiego Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników II wojny światowej. Podczas tych odwiedzin nie mogło zabraknąć oczywiście Krakowa i rodzinnych Wadowic. Wywiązało się wtedy wiele licznych, żartobliwych dialogów, wspominanych i przytaczanych w prasie, nagraniach, książkach (Piotrowicz, 1999). Rycina 49 prezentuje plan VII podróży Ojca Świętego do Ojczyzny.

Ryc. 49. Plan VII pielgrzymki Jana Pawła II do Polski

Ostatnia pielgrzymka Ojca Świętego do ojczyzny miała miejsce w dniach 16-19 sierpnia 2002 roku. Celem odwiedzin był Kraków i Kalwaria Zebrzydowska, a w szczególności poświęcenie Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Ze względu na hasło pielgrzymki „Bóg bogaty w miłosierdzie”, cieszyła się dużym zainteresowaniem pątników. Tak jak planowano, odbyło się poświęcenie sanktuarium, papież odwiedził katedrę, a także jak na ogół grób rodziców. Spotkał się także z władzami R RP, a także ze środowiskiem akademickim. Ostatni dzień spędzony został w Kalwarii Zebrzydowskiej i standardowo papież został pożegnany na krakowskich Balicach. Jeszcze przed wyjazdem papież przeleciał helikopterem nad wadowickim rynkiem i bazyliką Ofiarowania NMP. Zgromadzeni mieszkańcy i pielgrzymi pozdrawiali Ojca flagami polskimi i wadowickimi. Zaśpiewano mu jak się okazało po raz ostatni pieśń, którą trzy lata wcześniej podczas wzruszających wspomnień papieża zaśpiewano: „To są górskie okolice, To jest twoje miasto – Wadowice. To jest wdzięczny śpiew rzeki Skawy, To jest dom Twój ukochany” (Mróz, 2007).

Trzy lata po odbytej pielgrzymce papież odbył niestety swoją ostatnią podróż-podróż do Boga. Cały Świat obiegła ta tragiczna wiadomość, ludzie na wszystkich kontynentach zbierali się i jednoczyli w modlitwie. Dzień 2 kwietnia 2005 r. oraz godz. 21.37 zapadły wszystkim w pamięci. Pomimo sędziwego wieku papieża była to wieść niespodziewana. Stan zdrowia Ojca Świętego komplikował się od 1 lutego kiedy to zmagał się z grypą i problemami oddechowymi, dwa miesiące spędził właściwie w szpitalu. Ostatniego dnia marca wystąpiła silna gorączka z dreszczami połączonymi z infekcją dróg moczowych i oczywiście chorobą Parkinsona. Wolą Jego było pozostanie w domu, wiadomo było jednak, iż sytuacja jest bardzo poważna. Jeszcze rano dnia 2 kwietnia otrzymał sakrament namaszczenia i przyjął kardynała Sodano. Gorączka się nasilała i wieczorem papież był już w śpiączce, a o wspomnianej 21.37 nastąpił zgon.

Przez okres całego pontyfikatu przy Ojcu służył kardynał Stanisław Dziwisz, był on obecny w trakcie wszystkich Jego pielgrzymek i miał być wykonawcą spisanego testamentu. W cudowny sposób ujął on w homilii wygłoszonej 16 października 2005 r. w Łagiewnikach posługę Jana Pawła słowami: „Tak, Chrystus nie oszczędził mu dni, a później lat cierpienia, ale nigdy – aż do ostatniego momentu – nie słyszałem słowa skargi. W chorobie i cierpieniu, we wszystkim, co sprawiało ból – nawet w zamachu – zawsze widział wolę Boga i Jego dobroć, umiał dostrzec większe dobro, które Bóg przygotował dla niego. Pamiętam, że gdy musiał odejść od okna, nie mogąc przemówić do wiernych zgromadzonych na placu Świętego Piotra, powiedział: Może lepiej, żebym umarł, jeśli nie mogę spełniać powierzonej mi misji. Zaraz jednak dodał: Niech się spełni wola Twoja. Totus Tuus. Patrzyłem na jego życie i towarzyszyłem mu aż do chwili przejścia do domu Ojca i mogę potwierdzić, że tak było do ostatniego uderzenia serca(…). Podczas uroczystości pogrzebowych wiatr zamknął księgę ewangelii na papieskiej trumnie. Nie zamknął jednak tej księgi, którą papież – niezmordowany Pielgrzym i heroicznie wierny świadek Bożej prawdy i miłości – całym swoim życiem pisał w ludzkich sercach (Zuchniewicz, 2006, s. 9)”.

Papież odszedł w pierwszą sobotę miesiąca i Wigilię Miłosierdzia Bożego. Pogrzeb odbył się dnia 8 kwietnia, uczestniczyło w nim na placu św. Piotra ok. 300 tys. wiernych, a w całym Rzymie 5 milionów z czego 1,5 mln Polaków. W tym samym czasie na wadowickim rynku zgromadzonych było ok. 30 tys. pielgrzymów. Ludzie wszystkich narodowości żegnali papieża-polaka będącego wielką osobistością i autorytetem. W Polsce ogłoszono 6-dnią żałobę narodową trwającą do pogrzebu papieża. Zmarł wielki Polak, któremu przyszło sprawować władzę kościelną w trudnych czasach. Pontyfikat Jan Pawła II przykrył swymi czynami wszystkich poprzedników. Był to po św. Piotrze i bł. Piusie IX najdłuższy pontyfikat trwający 9666 dni. W tym czasie napisał 14 encyklik, 41 listów apostolskich, beatyfikował i kanonizował prawie 1900 osób, powołał rekordową liczbę 231 kardynałów. Trzeba pamiętać, że papież był także poetą, dramaturgiem, autorem licznych publikacji, książek. Pontyfikat szczególny choćby za sprawą tych mnogich podróży apostolskich wcześniej raczej nie praktykowanych, opisanych powyżej. Oczywiście po śmierci tak ważnej osoby w życiu Polski pojawiło się wiele pomników z wizerunkiem Ojca, powstały szlaki, ulice, szkoły przyjmowały imiona, wydano wiele pozycji książkowych i dokonano ekranizacji. W Wadowicach tuż przy bazylice na rynku 30 czerwca stanął pomnik Jana Pawła II. Wykonany został przez Maksymiliana Biskupskiego, stanąwszy prawie w miejscu z którego przemawiał papież w 1979 i 1999 roku. Papież pozostawił pamięć o swojej osobie na wieki, a wszelkie miejsca przez niego odwiedzone przypominają o Jego obecności (Nasza Arka, 2006, nr 10).

Ryc. 50. Pogrzeb Jana Pawła II na placu św. Piotra

Rycina 50 przedstawia tłumy pielgrzymów przybyłych na ostatnią drogę Ojca Świętego. W momencie pogrzebu papieża od razu wielu pątników przybyło z transparentami „Santo subito” (Święty natychmiast). W okresie właściwie miesiąca, od śmierci papieża Jego następnik Benedykt XVI rozpoczął proces beatyfikacyjny. Według prawa kanonicznego taki proces można rozpocząć dopiero po 5 latach od śmierci, zrobiono zatem duży wyjątek. Trwa on w dalszym ciągu już 5 rok, przy czym po śmierci papieża ujawniło się masę ludzi mówiących o uzdrowieniu (Zuchniewicz, 2006).

Opóźnienia w procesie beatyfikacyjnym wynikają z mozolnego przebiegu wystawiania orzeczeń lekarskich, by móc mówić o cudzie doskonałym. Innym czynnikiem jest także zamieszanie wywołane w Watykanie przez nadużycia seksualne w środowisku kościelnym. Jesteśmy jednak pewni, że jest to tylko kwestia czasu, a spływające lawinowo informacje o cudownych uzdrowieniach są tylko dowodem na to. Papież swoją misją przyczynił się jak nikt inny dotąd do jednoczenia narodów, religii i wzrostu wizerunku głowy kościoła katolickiego. [to nieprawda – tak tylko głosi kościelna propaganda – co niedziela z ambon warunkująca wiernych; powtarza to również pisowska w mediach „publicznych” – tam wszędzie z tego złego człowieka, który pozwalał gwałcić dzieci robi się półboga]

Osada w Biskupinie. Czy naprawdę warto zobaczyć?

Oceń tę pracę

Jeśli szukasz mocnych wrażeń, uwielbiasz aktywnie spędzać czas i nie interesują cię muzea, możesz rozczarować się wyprawą do Biskupina. Jeśli jednak cenisz sobie spokój i leniwy odpoczynek wśród zieleni, powinieneś zainteresować się województwem kujawsko-pomorskim.

Z DALA OD MIAST, BLOKÓW I ULIC…

Zanim cokolwiek powie się o Biskupinie, należy podkreślić, że przede wszystkim jest to wieś w pełni tego słowa znaczeniu. Nie znajdziemy tu miejskich supermarketów, bloków, ani nawet zbyt wielu samochodów na ulicach. W niepozornym lasku odnajdziemy za to jedyny w swoim rodzaju pomnik historii Polski. Osada związana jest z kulturą łużycką sięgającą ok. XIV w. p.n.e., aż po wczesną epokę żelaza, czyli do ok. V w. p.n.e. Z pewnością Biskupin jest niezwykle ciekawy, gdy weźmiemy pod uwagę okres powstania osady.

Będąc na miejscu warto puścić dozę wyobraźni i przenieść się myślami do czasów, kiedy to Biskupin tętnił życiem, a mieszkańcy zajmowali się polowaniami i obroną przed ludami koczowniczymi. Ciekawa jest również sama architektura, imponująca jest brama, która budzi zainteresowanie przyjezdnych. Na uwagę zasługują również stanowiska mieszkalne, które są bardzo dobrze zrekonstruowane i świetnie oddają życie w tamtym okresie. „Pokoje” w niczym nie przypominają tych nam znanych, są niewielkie i zapewne nie żyło się w nich wygodnie. Osada składała się ze 106 domostw, których przeciętne wymiary wynosiły ok. 8 x 10m.

A OKOLICE BISKUPINA?

Sporym atutem tego miejsca jest pobliskie Jezioro Biskupińskie, które nie tylko wzbogaca panoramę, ale także oferuje rejsy statkiem. Wycieczka po jeziorze z pewnością umili nam czas.

Można powiedzieć, że niemalże każdy z nas miał kiedyś styczność z osadą w Biskupinie, chociażby na lekcjach historii, w związku z czym każdy mniej więcej kojarzy jak wygląda stanowisko. Biskupin nie jest tętniącym życiem centrum turystycznym, ukryty jest w lesie, blisko drogi, wokół nie ma sklepów, ani barów. Biskupin można potraktować jako swoistego rodzaju wycieczkę fakultatywną, bądź biwak, który pozwoli nam odpocząć od głośnego miasta. Krótko mówiąc, jest to świetne miejsce dla spragnionych spokoju. Jeśli jednak od zawsze marzyliśmy o podróży w czasie, a Biskupin od zawsze stanowił cel naszej podróży, powinniśmy odwiedzić to miejsce, zwłaszcza, że w odległości kilku kilometrów jest sporo atrakcji – potrzebny będzie jedynie samochód, bądź rower.

Skoro już o środkach lokomocji mowa, warto wyróżnić kolejkę wąskotorową w pobliskim Żninie, która umila czas turystom, przewożąc ich po okolicznych miejscowościach. Po drodze miniemy Wenecję, położoną między trzema jeziorami. W Wenecji uwagę przyciągają ruiny zamku z XIV wieku oraz Muzeum Kolei Wąskotorowej. Kolejka mija także Biskupin i Gąsawę.
Do atrakcji zaliczyć należy także odbywający się rokrocznie festyn archeologiczny w Biskupinie, zabytkowy Kościół Św. Mikołaja w Gąsawie, pomnik upamiętniający śmierć Leszka Białego raz dworki w Marcinkowie Dolnym i Górnym.

Okolice Biskupina bogate są w jeziora i choćby dla nich warto tu przyjechać. Panoramy są naprawdę błogie: zielone łąki, jeziora, lasy. Nie można również zapominać o Gnieźnie, które znajduje się niedaleko. Tutaj jak wiadomo atrakcji nie brakuje!

PRAKTYCZNE WSKAZÓWKI

  • Zobacz informacje na temat dni i godzin otwarcia oraz cen biletów.
  • W muzeum organizowanych jest wiele wydarzeń kulturalnych (min. festyny archeologiczne, turnieje łucznicze, plenery ceramiczne), a także lekcje muzealne lepienia naczyń, wyrobu paciorków, tkania i przędzenia, życia codziennego mieszkańców Biskupina i inne. Informacje na temat wydarzeń i lekcji można znaleźć na stronie www Osady.